Idę z Martyną, reporterką RDC. Schodzimy w dół, do piwnicy. Ma się tu znajdować klub sportów walki i siłownia. Ma na nas czekać Marcin Lipka, mistrz krav maga… Pierwsze, co widzimy to zrzucone pod schodami opony.
W ciemności pod ścianą stoi sofa. A a niej podrywa się człowiek. Zwinnie się porusza, śmiało. Jego głowa wchodzi w krąg światła. Jest łysy, ma lekką brodę i porządne limo pod lewym okiem - musiał odstać strzała z prawej. Duży gość, szeroki. Pewnie stąpający po ziemi.
Naszą rozmowę nagrywa Martyna. Relacja z niej pojawi się na antenie radia RDC jutro, czyli w sobotę 24tego o 14tej, więc nie będę jej tu szczegółowo relacjonował. Opowiem jednak kilka kluczowych momentów…
Po pierwsze to miejsce… Mroczne, podłużne, duże, obłożone matami gimnastycznymi, trochę jak wnętrze wieloryba. Wzdłuż ścian wiszą worki bokserskie, które zdają się być kokonami jakichś nieznanych owadów. Może się zdawać, że wylezą z nich krwiożercze motyle. Po środku sali sterczy rura, na której ponoć ćwiczą dziewczyny.
- Miło nam się na nie patrzy podczas naszych treningów - wyjaśnia Marcin. W to akurat wierzę. Tak jak i w to, że dziewczynom musi się miło patrzeć na tych gladiatorów, którzy tu wtedy ćwiczą. Dowiaduję się, że klub należy do dwóch byłych kaskaderów. Jeden z nich podobno jest ekspertem od rozciągania.
Wiem, z czym mi się to wnętrze kojarzy! Z brzuchem wojskowego samolotu transporotwego, który wyposażony jest we wszystko to, czego mogą potrzebować komandosi podczas kilkugodzinnej podróży na drugi kontynent. Drążki do podciągania, rękawice, pasy, ciężary, ławeczki, piłki, ochraniacze. I ten zapach… zapach testosteronu. Zapach konfrontacji. Zabijania.
Stajemy naprzeciwko siebie i Marcin zaczyna tłumaczyć. Myślałem, że będzie jakaś rozgrzewka, jakieś ćwiczenia, ale nie, stoimy tylko twarzą w twarz i Marcin mówi do mnie. Mówi, że nic nie rozumiem, że trzeba zmienić to, jak myślę. I rzeczywiście. Natychmiast się okazuje, że nie rozumiem.
No dobra, nie byłem zabijaką jako dziecko, jako chłopak nie łamałem rąk kolegom. Od tego był Dybowski. I Ropel. Ja raczej w książkach siedziałem. I w piłę byłem niezły. Nawet dobry. Ale mały byłem, słaby. Może z tego to wynika. Więc jeśli idzie o konfrontację fizyczną jestem raczej amatorem i obserwatorem. Obserwacja walk MMA w telewizji wprowadza mnie najpierw w trans objawiający się silnym napięciem wszystkich mięśni, a potem przygnębieniem. Nie żebym nie był mężczyzną i nie lubił rywalizacji. Po prostu jestem tym typem tchórzliwego mężczyzny, który lubi rywalizację, gdy wie, że jest lepszy… Dlatego w szachy nigdy nie gram. I się nie biję.
Choć może i bym mógł się bić. Nie wiem. Może i mam to w sobie.
Nagle Marcin mówi: kopnij mnie w jaja!
- Że co!? - pytam, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że to powiedział. Ale on powtarza, żebym go kopnął. I staje tak…
i napiera na mnie.
- Kopnij czubkiem buta, tak jakbyś strząsał coś ze stopy.
Jak mam go kopnąć w jaj, Chryste! Ale on krzyczy: ha! i na to ja mam kopnąć.
Więc kopię.
Próbuję delikatnie.
Moja stopa trafia na coś twardego. To ochraniach. Uff… myślę sobie. Bo to nawet nie chodzi o to, żeby się przełamać i kopnąć kogoś w jaja, co jest raczej niedopuszczalne jako forma kontaktów międzyludzkich, ale żeby kopnąć MARCINA-MISTRZA-KRAV-MAGI w jaja. To tak, jakby w klatce kopnąć lwa w jaja. No ciekawe, kto by się odważył…
Potem jeszcze Marcin mówi, żebym go w twarz uderzył, ale to jest na razie za dużo dla mnie. Nigdy nie uderzyłem nikogo w twarz. No dobra. Raz. OK, dwa razy. Raz moją kuzynkę Bernedettę, która strasznie się ze mną spierała. Wrzeszczała na mnie i nie wytrzymałem. Dałem jej z liścia, co odchorowałem potem. No ale mieliśmy wtedy po osiem lat. I drugi raz, może miałem ze dwanaście lat, przywaliłem chłopakowi z piąchy. Długo nie mogłem tego zapomnieć. Tego niepomiernego zdziwienia. Pamiętałem dokładnie swoją pięść lecącą jakby w zwolnionym tempie w stronę jego twarzy i lądującą na niej. Pamiętam kształt jego żuchwy pod palcami, napięcie mięśnia. Stało się to pomiędzy blokami w Sopocie. Do dziś pamiętam, a ja nic nie pamiętam. Nic. Można zapytać mojej żony, ona potwierdzi. Ja nic nie pamiętam.
Więc jakże ja mam kogoś w twarz uderzyć?
Trzeba to pojąć, to jest problem fundamentalny. Tu trzeba będzie przewartościować świat. Zmienić moje DNA. Zastąpić je czymś sfabrykowanym przez Marcina…
- Widzisz, trening krav maga polega na zmianie mentalnej. Nie trenujemy sztuk walki w sensie pewnej szkoły. Trenujemy myślenie i nastawienie. Musisz zacząć inaczej myśleć. Nie jak wygrać, ale jak przetrwać, jak przeżyć. A żeby to osiągnąć będziesz oszukiwać, będziesz stosować chwyty poniżej pasa. Każdy sposób jest dobry. Przede wszystkim jednak, nauczysz się schodzić z linii ognia, wyczuwać i unikać zagrożenia.
Żegnam się z Marcinem mając głębokie przekonanie, że on wie cos, czego ja nie wiem, że widzi świat zupełnie inaczej niż ja.
Inna realita.
------------------
No i moja ocena: zajebiście tam jest, aczkolwiek w naszej tabeli nie będzie tego dokładnie widać, bo nie ma tam sauny, nie ma muzy i raczej basic. Ale męsko i adrenaliniasto! Tu Marcin jest perłą.
Długą linię życia ma Pan Marcin, pewnie to dzięki tej filozofii przetrwania...
OdpowiedzUsuńCześć. Czy można gdzieś odsłuchać tej audycji? Została gdzies zarchiwizowana, bo na stronie RDC nie mogę znaleźć...
OdpowiedzUsuń