piątek, 9 stycznia 2015

Wiktor - siłka w Agorze

Wiktor zaprosił mnie na siłownię w Agorze. Czerska 8/10. Warszawa.

Myślełem: fajnie! pójdę, może ma ją jakoś w ramach zatrudnienia i skorzystam sobie za darmo. Zobaczę przy okazji jak wygląda siłka, na której może Michnik z Lwem Rywinem przerzucali stal. Coś w podziemiach sobie wyobraziłem, coś ekskluziw, gdzie omawia się sprawy, jak w Sowie.

A tu nic z tego. Zwykła siłka i to z jakiejś sieci.



Pomieszczenie małe, ciasnawe. Dwa telewizory. W jednym TVN24 (akurat pokazują, że Oleksy umarł), w drugim jakiś program kulinarny. Trochę maszyn. Nie no, nie ma co narzekać, wszystko jest. Hantle są.

I jest basen. Co prawda wielkości dużej wanny, ale jest. Ile on może mieć metrów? 12cie może. W porywach do 15tu. Nie więcej. Janosik by przeskoczył.



A Janosiki na siłce w Agorze starszawe raczej. Łysawe. Nie ma ich wielu. Leniwie poruszają sprzętem.



Wiktor za to wielki. Łapa jak u niedźwiedzia. Palce grube, solidne. Każdy jak taki mały chuj. Dziewczyny muszą mieć z Wiktorem radochę. Jak Wiktor takiego palucha zasadzi w… a zresztą, nie o tym miało być.

Klatę też Wiktor ma solidną. Ramiona rozbudowane. Plecy szerokie. Duży jest. Niewysoki, ale duży. Silny skurwysyn. Gdyby złapał, to by mnie udusił. Wytarłby mną lustra. Ale Wiktor nie zamierza robić nic z tych rzeczy. Wiktor zamierza mnie trenować. Z niejakim politowaniem patrzy na moje warunki, które rzeczywiście nie mogą imponować Wiktorowi - żołnierzowi z lat 80tych. Tak, tych lat. Pytam: w ZOMO byłeś? - Ale gdzie tam, odpowiada. Byłem w takim pułku dla opozycjonistów.

Tia…

Ale generalnie Wiktor nie jest trepem, tylko księgarzem, czyta dużo, wie jeszcze więcej i zna ludzi. Inteligent. Pasjonuje się szpiegostwem i agenturą. Opowiada mi jak to w Polsce Ruscy śpiochów osadzają, jak ich używają do sterowania sprawami o znaczeniu najdonioślejszym.

- Najważniejsze jest to czego nie widać, a nic nie jest takie jak się wydaje - mówi, a potem jeszcze ze dwa razy to powtarza. Ostatni raz już na zewnątrz, kiedy jesteśmy w kawiarni. Opowiada mi wtedy sprawę szpiegów ze Szczecina, ale równocześnie wpada mi w oko recepcjonistka z Agory - siedzi na głównej recepcji, ma obcisłe szare kalesony z dzianiny, szpikowate kozaki i białą bluzkę opiętą na tych no… Boże, ja jestem chory, muszę się leczyć...

Dobra, do rzeczy.

Wiktor wyciąga dwie przechodzone strony a4, na których jest rozpiska.


Najważniejsze to mieć rozpiskę. Wiktor wyśle mi tę rozpiskę zeskanowaną na maila. Chodzi o to, że na jednej stronie są ćwiczenia na pierwszy dzień, a na drugiej na drugi dzień. Inne mięśnie, inne ćwiczenia, tak żeby nie obciążać wszystkiego na raz. Wiktor mi tłumaczy, co jest najważniejsze dla kulturysty, szczególnie początkującego, ale ja tego wszystkiego nie spamiętuję, bo zbyt podniecony jestem na te wszystkie ciężary. Zaraz ruszę se tym, potem zaraz tamtym, myślę. W ogóle zaraz się ruszę, myślę, a jak wiadomo ruch to definicja życia.

Bezruch to definicja śmierci.

Ja się zamierzam ruszać, bo mam kryzys. Zdaje mi się, że umieram. Nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale się zaczęło i teraz będę podejmował próby reanimacji. Myślę, żeby kupić sobie krem do twarzy. Jakiś odmładzający. Bo ja chcę młody być. Młodo wyglądać. Wesoło.



Najpierw robimy rozgrzewkę. Wiktor mi każe się położyć na macie i dociągać kolana do brzucha. Nawet nieźle mi idzie. Potem, jak już jestem rozgrzany, to mam usiąść przy atlasie i pociągać drążek zawieszony nad głową w stronę klatki piersiowej. To też mi idzie znakomicie.

- Wszystkiego po trzy serie będziemy robić. To ważne, że po trzy serie z przerwami, bo wtedy mięsień się uczy, że musi się przygotować na kolejne obciążenia, a nie że jednorazowo musiał się wysilić, kapujesz? - Kapuję. Choć gwoli prawdy Wiktor nie używa tego słowa, ale pasuje mi ono do kontekstu.



Następnie stojąc mam inny drążek ściągać w dół - to ćwiczenie na triceps. Oraz taki uchwyt przyciągać do klatki piersiowej siedząc. To ćwiczenie na plecy. Wszystkiego trzy serie, wiadomo.

Potem ćwiczę na dwugłowy uda. Maszyna jest do tego. Oraz próbuję ćwiczyć brzuch na skośnej ławce. Czuję, że mi to wysysa siły. Kurwa, słaby jestem.

Staję przed lustrem i patrzę. Nie, lepiej nie patrzeć, lepiej mieć w głowie jakiś wyśniony obraz siebie. Nie ma co patrzeć. Po co patrzeć. Na co patrzeć. Co widzieć? Siebie? Jakiego siebie?

Nad sobą trzeba pracować. Siebie trzeba czuć przez skórę. Nie ma sensu się gapić. Gapienie się jest niegrzeczne.

Kryzys mam. Dokąd zmierzam, czego chcę od życia, od siebie i takie tam. Patrzę noga. Ta sama noga od lat. Nic się w tej nodze nie zmienia, chyba że na gorsze. Słabnie ta noga, próchnieje. Wiotka się ta noga robi. Jeszcze trochę i będę mógł z niej strzelić jak ze starej mokrej skarpety. A tu trzeba krzesać z siebie iskry! Wstawać i hop sa sa! Wygibasa. Na kobiety popatrzeć. Jak na łabędzie przesuwające się po jeziorze. Te szyje wyciągnięte, te kierunki nieodgadnione. Dokąd one zmierzają i czemu zawsze opływają mnie szerokim kołem? Przyniósłbym chleba, rzucił im. Poskubałyby. Na zdrowie! Zimno teraz. Jeść trzeba. Żyć trzeba. Żyć.

Chcę być jak Bradley Cooper. To jedyne wyjście z sytuacji. Jedyna szansa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz