Otwock, Kołłątaja 4. Kolcek taki nowoczesny wyrasta przy ulicy, a na trzecim piętrze Konrad Balcerzak, mistrz świata juniorów w kulturystyce.
Pojechałem obadać sytuację. Wziąłem ciuchy do ćwiczenia na wszelki wypadek, ale wypadek nie nastąpił, bo się jednak trochę zbiłem z pantałyku. Nie idzie się przecież tak z marszu do mistrza świata i się z nim nie zaczyna ćwiczyć, kiedy się jest czterdziestoletnim jajogłowym, co nie? Najpierw jakoś trzeba się oswoić. Mistrza świata oswoić, ale i siebie oswoić z myślą, że jest się takim leszczem jakim się jest. Konrad ma w łapie 47 było nie było, a ja 32 czyli tyle ile Konrad miał, gdy miał szesnaście lat. Jakiś szacunek dla osiągnięć trzeba mieć. A osiągnięcia jako się rzekło są niebagatelne, bo to jednak mistrzostwo świata.
Tak się składa, że akurat dziś nasi szczypiorniści przegrali walkę o finał mistrzostw świata w Katarze z Katarem, a właściwie resztą świata, co dodatkowo podbija mój szacunek dla mistrza świata Balcerzaka.
Szczególnie, że mistrz Balcerzak ma takie plecy:
a jak wiadomo, z kimś, kto ma mocne plecy lepiej nie zadzierać. W tle Martyna, reporterka RDC. Wystarczy zobaczyć jak patrzy na Mistrza.
A trzeba powiedzieć, że Konrad Balcerzak jest bardzo fajny.
Swobodny styl, jakiego używam, pisząc ten tekst, wcale nie ma być pokpiwaniem z Konrada, nie! jest tyko stylem dla stylu. Bo fakt jest taki, że Konrad mi zaimponował. Nie tylko mięśniami, których ma pod dostatkiem, ale też przyjemnym sposobem bycia, szczerym uśmiechem, jasnym spojrzeniem i generalnie sobą. Zresztą, proszę spojrzeć:
Młody, fajny chłopak z pasją i z sukcesami. Odważny i szczery.
Pytam go na przykład, jak wytłumaczy obiegową opinię, że kulturyści to gamonie. I że najważniejszy jest mózg, a nie mięśnie. A Konrad wcale się nie obraża, tylko mówi, że ubolewa nad taką opinią, która rzeczywiście obiega. Ale uważa ją za nieprawdziwą i krzywdzącą. Tłumaczy, że rozwijanie muskulatury wymaga wykształcenia wielu cech charakteru, które można generalnie nazwać hartem ducha. Nie tylko trzeba ćwiczyć pokonując słabość, lenistwo, to jeszcze trzeba trzymać restrykcyjną dietę, odmawiać sobie właściwie wszystkich przyjeności, słodyczy, pizzy i tego wszystkiego, od czego tacy jajogłowi jak ja, robią się tacy jacy są. To znaczy bezkształtni. Obli.
Coś w tym jest. Sport jest jak sztuka: wymaga poświęcenia wszystkiego, albo prawie wszystkiego. Wymaga zmierzenia się z własnymi ograniczeniami i uwierzenia w siebie na przekór tym wszystkim, którzy mówią, że nie ma sensu, że nie warto, że się nie uda.
Michael Keaton w filmie Birdman ma na plecach skrzydlatego diabła, który sączy mu do ucha zwątpienie. Zwątpienie przystrojone w pióra zdrowego rozsądku. I Konrad musi mieć takiego diabła, który mu mówi: odpuść. Nie jesteś taki jak Arnold. Nigdy nie będziesz. Jesteś za mały, za głupi, nie dasz rady. Na szczyt wspinają się nieliczni. Po chuj się tak męczyć, tak wysilać. Będziesz wyglądał jak potwór. Styjesz się i zestarzejesz w Otwocku. Nigdzie się nie wyrwiesz… a jeśli chcesz coś osiągnąć, weź sterydy. Weź sterydy, wtedy może zawalczysz…
I co mu Konrad mówi? Co mu odpowiada? Jakie argumenty przeciwstawia? Skąd bierze siłę i wiarę? Kogo ma za sobą? Kto w niego wierzy w tym Otwocku, kto mu mówi: dasz radę!
Myślę, że nikogo.
Nikogo oprócz siebie.
Nie ma nikogo, bo nigdy nie ma nikogo. Z wyczynem zawsze człowiek zostaje sam na sam. Nawet jeśli jest jakaś mama, jakiś tata, jakaś dziewczyna, to jednak tylko on sam może sobie to rzeczywiście powiedzieć. Dasz radę! Będziesz lepszy niż Arnold. Wstawaj i ciśnij!
Ale w końcu Konrad dotrze do ściany. Mięśnie nie będą chciały rosnąć, dziewczyna obrazi się, że spędza z nią za mało czasu, ojciec zaproponuje przejęcie hurtowni, a jego diabeł szepnie mu: wrzuć na luz, kogo ty oszukujesz?
I co wtedy zrobi Konrad?
Kim będą dla niego ci wszyscy stękacze, którzy od lat pierdolą mu w ucho, że powinien zdobyć wykształcenie, przestać być dzieckiem, poważnie pomyśleć zamiast szarpać durne ciężarki? Kim oni będą, jeśli nie szatanem? Tym butem, który wdeptuje w ziemię marzenia.
I może Konrad ich posłucha. Zamiast rzucić wszystko na szalę: przyjaciół, miłość, rodzinę, własne życie - odpuści. Odpuści, bo uwierzy nam, malkontentom, którzy mendzą bez ustanku, że nie warto, że nie ma co, że trzeba być takim jak inni.
Ciekawe, co zrobisz wtedy, Konradzie…
Mnie przy tym nie będzie.
-------------
A, i jeszcze szybka ocena siłowni na Kołłątaja 4 w Otwocku: jest zajebista! Najfajniejsza siłownia jaką widziałem do tej pory: duża, jasna, przejrzysta, estetyczna, czysta, z ładnie zdizajnowanymi maszynami. Jest w niej wszystko, co potrzeba leszczowi i zawodowcowi. Jest sala do ćwiczeń fitnessowych, wszystkie potrzebne urządzenia i maszyny. No i jest widok na lasy, na drzewa, na świat. Nie żadna piwnica.
Wrócę tam jeszcze poćwiczyć, to powiem więcej.
piątek, 30 stycznia 2015
niedziela, 25 stycznia 2015
Dla facetów po 40tce
No więc po pierwsze, widziałem w Holmsie żonę Lewandowskiego. Świetna dziewczyna. Nieduża, zgrabna, z ładną buzią. Trochę skromna, trochę przestraszona, jakby czuła się za ładna, zbyt obserwowana. Valerie mi to mówi. "Seest la famme du Lewandowski". Żona Lewandziora! upewniam się. Łi, mówi. Ma takie krótkie szorki na chudą pupę i kucyk na głowie…
Po drugie, Valerie szuka partnera do tańca. Chce z kimś chodzić, żeby był miły i się jej nie narzucał, czy jakoś tam. Pyta, czy nie mam jakiegoś kolegi, który chciałby chodzić, bo ja sam wymiękam. Taniec to trochę za dużo dla mnie. A w zasadzie taki taniec w parach, który ma jakieś kroki określone. Ten, który chce ćwiczyć Valerie, jest wyjątkowo gorący. Trzeba się tak udam ocierać o siebie i nogę wsadzać dziewczynie pomiędzy nogi… Kizomba. Wystarczy spojrzeć, żeby się posrać...
No więc, gdyby był jakiś chętny do współpracy z Valerie, to zapraszam do kontaktu. Przekażę sprawę do odpowiednich czynników.
Po trzecie, to zrobiłem dziś klatkę i biceps. Poszedłem też pobiegać. Nad Wisłą. Noc, śnieg, piździ, światła odbijają się w czarnej wodzie. Biegnę, ale wiem, że nie ucieknę. Nie ucieknę, bo jestem złapany.
Wokół nie ma nikogo. Staję, patrzę w fale. Pluję.
Kuźwa, zdaje się, że po prostu nie ma dokąd uciec. Wokół noc, hurtownie materiałów budowlanych, druty, płoty, pola. Nie mam kasy, nie mam pomysłu, mam obowiązki. Jestem tu gdzie jestem i nigdzie się nie wybieram.
No i to jest to "po trzecie". Człowiek marzył, by być kimś i stał się kimś, tyle tylko, że nie o to mu chodziło. A nawet jeszcze lepiej! Dokładnie o to mu chodziło! Tyle tylko, że nie o to, bo w gruncie rzeczy nigdy nie chodziło o to, by być kimś. Chodziło o to, żeby się zmieniać, rozwijać, wzrastać. Dążyć do kądś, do czegoś. A teraz już się jest. Tu. O proszę bardzo.
Największym ludzkim wyzwaniem i marzeniem jest stać się kimś innym. Wszystkie te brednie o tym, że chodzi o to, by być sobą, można o kant dupy rozbić. Nie ma nic bardziej upiornego, niż być sobą.
Żebym tylko ja się nie zakałapućkał, żebym wyraził sedno…
Chodzi mi o to, że jestem osaczony przez tego, kim jestem. To jest doznanie, które zaczyna się po czterdziestce i wcześniej nie ma mowy, by to pojąć. Jacek Masłowski terapeuta, mówił mi, że kryzys wieku średniego wiąże się, z błędami wychowawczymi na poziomie nastolatka, które u mężczyzny wychodzą po czterdziestce. Być może, ale chyba nie tylko. Mi się zdaje, że tu chodzi o tę uporczywość siebie.
To wszystko, co stworzyłem, dopadło mnie i teraz czegoś ode mnie żąda. Ten coś chce, tamten coś pierdoli, mam jakieś mieszkanie, jakąś dzielnicę, jakieś nazwisko. I chociaż nie wiem, jak bym się natężał, to już tego nie zmienię, taki to ciężar.
I teraz będzie to sedno: postanowiłem trenować, bo to jedyna widoczna zmiana, jaką mogę sobie zafundować w bezruchu.
Kupiłem sobie odżywkę białkowo węglowodanową. Pierwszą w życiu. Pakuję. W czerwcu ciągle będę miał 45 lat.
-----------------------
Zaraz znowu muszę jechać do Krakowa. Nie wiem, czy uda mi się utrzymać reżim ćwiczeń przy tych ciągłych wyjazdach, ale robię nowy program telewizyjny. Premiera już w marcu.
Wszystko już było. Kobiety były. Te piękne w szortach, takie jak żona Lewandziora też. I jak Valerie… Po co im zawracać głowy…
Po drugie, Valerie szuka partnera do tańca. Chce z kimś chodzić, żeby był miły i się jej nie narzucał, czy jakoś tam. Pyta, czy nie mam jakiegoś kolegi, który chciałby chodzić, bo ja sam wymiękam. Taniec to trochę za dużo dla mnie. A w zasadzie taki taniec w parach, który ma jakieś kroki określone. Ten, który chce ćwiczyć Valerie, jest wyjątkowo gorący. Trzeba się tak udam ocierać o siebie i nogę wsadzać dziewczynie pomiędzy nogi… Kizomba. Wystarczy spojrzeć, żeby się posrać...
No więc, gdyby był jakiś chętny do współpracy z Valerie, to zapraszam do kontaktu. Przekażę sprawę do odpowiednich czynników.
Po trzecie, to zrobiłem dziś klatkę i biceps. Poszedłem też pobiegać. Nad Wisłą. Noc, śnieg, piździ, światła odbijają się w czarnej wodzie. Biegnę, ale wiem, że nie ucieknę. Nie ucieknę, bo jestem złapany.
Wokół nie ma nikogo. Staję, patrzę w fale. Pluję.
Kuźwa, zdaje się, że po prostu nie ma dokąd uciec. Wokół noc, hurtownie materiałów budowlanych, druty, płoty, pola. Nie mam kasy, nie mam pomysłu, mam obowiązki. Jestem tu gdzie jestem i nigdzie się nie wybieram.
No i to jest to "po trzecie". Człowiek marzył, by być kimś i stał się kimś, tyle tylko, że nie o to mu chodziło. A nawet jeszcze lepiej! Dokładnie o to mu chodziło! Tyle tylko, że nie o to, bo w gruncie rzeczy nigdy nie chodziło o to, by być kimś. Chodziło o to, żeby się zmieniać, rozwijać, wzrastać. Dążyć do kądś, do czegoś. A teraz już się jest. Tu. O proszę bardzo.
Największym ludzkim wyzwaniem i marzeniem jest stać się kimś innym. Wszystkie te brednie o tym, że chodzi o to, by być sobą, można o kant dupy rozbić. Nie ma nic bardziej upiornego, niż być sobą.
Żebym tylko ja się nie zakałapućkał, żebym wyraził sedno…
Chodzi mi o to, że jestem osaczony przez tego, kim jestem. To jest doznanie, które zaczyna się po czterdziestce i wcześniej nie ma mowy, by to pojąć. Jacek Masłowski terapeuta, mówił mi, że kryzys wieku średniego wiąże się, z błędami wychowawczymi na poziomie nastolatka, które u mężczyzny wychodzą po czterdziestce. Być może, ale chyba nie tylko. Mi się zdaje, że tu chodzi o tę uporczywość siebie.
To wszystko, co stworzyłem, dopadło mnie i teraz czegoś ode mnie żąda. Ten coś chce, tamten coś pierdoli, mam jakieś mieszkanie, jakąś dzielnicę, jakieś nazwisko. I chociaż nie wiem, jak bym się natężał, to już tego nie zmienię, taki to ciężar.
I teraz będzie to sedno: postanowiłem trenować, bo to jedyna widoczna zmiana, jaką mogę sobie zafundować w bezruchu.
Kupiłem sobie odżywkę białkowo węglowodanową. Pierwszą w życiu. Pakuję. W czerwcu ciągle będę miał 45 lat.
-----------------------
Zaraz znowu muszę jechać do Krakowa. Nie wiem, czy uda mi się utrzymać reżim ćwiczeń przy tych ciągłych wyjazdach, ale robię nowy program telewizyjny. Premiera już w marcu.
Wszystko już było. Kobiety były. Te piękne w szortach, takie jak żona Lewandziora też. I jak Valerie… Po co im zawracać głowy…
Spinning
Holmes Place w Hiltonie to takie jakby własne miasto. Ma swoje dzielnice. W zależności od tego, gdzie się pójdzie, takich ludzi się spotka. Po środku maty ćwiczy artystka cyrkowa, lub baletnica - cała na czarno, które swoje filigranowe ciało potrafi wygiąć jak sprężynę. Ma drobną pięknę buźkę, czarne włosy, jest śliczna. Nagle przyjmuje niezwykle bezpruderyjną pozę: oparta na łokciach i szeroko rozsuniętych kolanach wypina okrągłą pupę w górę i tak zastyga, jakby nieświadoma spustoszenia, które może czynić. Przełykam głośno ślinę, udając, że nie patrzę - nie, oczywiście że nie patrzę, takie rzeczy są naturalne, zupełnie mnie nie wzruszają… Nagle, nie zmieniwszy pozy baletnica zaczyna prowadzić beztroską rozmowę z kolegą, który nadchodzi ku niej przez las maszyn. On wydaje się całkiem rozluźniony i swobodny. Tego dla mnie za wiele. Jak można zachować tego typu dezynwolturę!? tego rodzaju niewzruszoność na kobiecy seksapil, który w postaci filigranowej baletnicy staje się gniotąco natarczywy. To wręcz niegrzeczne!
Valerie proponuje, żebyśmy poszli na spinning.
- Regard, Rafael - mówi - ten pan się gapi…
Rzeczywiście. Przy jednej z maszyn pręży się łysy Egipcjanin i zerka ócz swych rozżarzonymi węglami na Valerie. Jakby chciał ją przewiercić. Skąd wiem, że to Egipcjanin? Ależ proszę was… Wygląda więc na to, że nie tylko ja się gapię, choć ja się wcale nie gapiłem - chciałem tylko wyrównać straszliwą dysproporcję w reakcjach jaka wytworzyła się wokół baletnicy.
Valerie prowadzi mnie do sali, która znajduje się w innej części tego metropolis. Za zamkniętymi drzwiami stoją maszyny do spiningu. W drzwiach zatrzymuje nas wesoła dziewczyna, która wymierzywszy Valerie klapsa woła: hej! a kiedy przyjdziesz do nas robić tyłek?
- Jeśli ti dasz radę spinning, to Valerie se a tre agradable… - nie jestem pewien, co to znaczy, czy że Valerie będzie bardzo zadowolona, czy że Valerie będzie bardzo miła…?
- Mą ne e pa - mówi Valerie prowadząc mnie do maszyny, co znaczy: nie martw się, i dodaje: il vua tiu, czyli ona wsistko widzi…
Podłączamy się do maszyn i ruszamy. Najpier powoli jak żółw ociężale, później trenerka włącza Leibach i rozkręcamy się jak blitz krieg. Myślę - e, co tam, pojeździmy trochę na rowerkach, nic mnie tu nie może zaskoczyć - ale nagle ona, czyli czerstwa mocna baba z AWFu woła: wstań!
Wstań!? Jak to wstań!?
Znaczy to, żeby wstać na nogi i jechać w takiej pozie kolarskiego sprintu, albo wspinania się pod górę. I ona wrzeszczy: dokręć! Co znaczy, że trzeba sobie dokręcić śrubę. Dosłownie! Przy rowerze jest śruba i trzeba ją sobie dokręcić na trudniej. W głośnikach Niemiec przemawia głębokim głosem swoje proroctwa, bas zapierdala, a ja pedałuję pod górę. Chuj, nie odpuszczę!
Ale pani z AWFu mówi: nie wisieć na kierownicy - ramiona swobodne!
Chodzi jej o to, żeby chodząc na pedałach nie opierać ciężaru ciała na rękach na kierownicy. Próbuję zrobić, co mi każe, ale natychmiast czuję, że to niewykonalne. Nie dlatego, żebym nie umiał równowagi utrzymać, nie - chodzi o to, że nogi zaczynają mnie palić po czterech obrotach. Cały ciężar ciała na nogach, a nogi się kręcą. O ja pierdolę!
- Einz, zwei, eins, zwei! - krzyczy baba z AWFu podając rytm. A rytm zapierdala na niemiecką punkową nutę.
Już mi się wydaje, że jakoś to będzie, kiedy baba z AWFu mówi: nie odbijać się!
A to znaczy, żeby nie ułatwiać sobie przeskakiwaniem z pedału na pedał tylko żeby cały ciężar na udach trzymać. Osz kuuurwia!
Zasuwamy tak przez dwie godziny, znaczy pięć minut pod górę non stop. Zaczyna się ze mnie lać. Dobrze, że mam na kierownicy ręcznik.
O nie, myślę sobie, niedoczekanie twoje, babo z AWFu z tą twoją wielką umięśnioną dupą! Niedoczekanie, że wymięknę! Szczególnie, że wokół mnie konkurencja bezlitosna: dziewczęta.
Jadę. Czuję, że tchu mi brakuje, ale jadę. Każe wstać, to wstaję. Mówi: usiądź, to siadam. Mówi, pij, to piję. Mówi, leć, lecę, mówi, nie myśl, nie myślę, mówi kochaj, kocham, zabijaj, zabijam, odpocznij, odpoczywam.
Zchodzę z roweru i tracę łączność z ziemią. Valerie? Kim jest Valerie? Do domu iść. Tam się spokojnie zestarzeć i umrzeć. Tylko wcześniej zjeść coś.
Valerie proponuje, żebyśmy poszli na spinning.
- Regard, Rafael - mówi - ten pan się gapi…
Rzeczywiście. Przy jednej z maszyn pręży się łysy Egipcjanin i zerka ócz swych rozżarzonymi węglami na Valerie. Jakby chciał ją przewiercić. Skąd wiem, że to Egipcjanin? Ależ proszę was… Wygląda więc na to, że nie tylko ja się gapię, choć ja się wcale nie gapiłem - chciałem tylko wyrównać straszliwą dysproporcję w reakcjach jaka wytworzyła się wokół baletnicy.
Valerie prowadzi mnie do sali, która znajduje się w innej części tego metropolis. Za zamkniętymi drzwiami stoją maszyny do spiningu. W drzwiach zatrzymuje nas wesoła dziewczyna, która wymierzywszy Valerie klapsa woła: hej! a kiedy przyjdziesz do nas robić tyłek?
- Jeśli ti dasz radę spinning, to Valerie se a tre agradable… - nie jestem pewien, co to znaczy, czy że Valerie będzie bardzo zadowolona, czy że Valerie będzie bardzo miła…?
- Mą ne e pa - mówi Valerie prowadząc mnie do maszyny, co znaczy: nie martw się, i dodaje: il vua tiu, czyli ona wsistko widzi…
Podłączamy się do maszyn i ruszamy. Najpier powoli jak żółw ociężale, później trenerka włącza Leibach i rozkręcamy się jak blitz krieg. Myślę - e, co tam, pojeździmy trochę na rowerkach, nic mnie tu nie może zaskoczyć - ale nagle ona, czyli czerstwa mocna baba z AWFu woła: wstań!
Wstań!? Jak to wstań!?
Znaczy to, żeby wstać na nogi i jechać w takiej pozie kolarskiego sprintu, albo wspinania się pod górę. I ona wrzeszczy: dokręć! Co znaczy, że trzeba sobie dokręcić śrubę. Dosłownie! Przy rowerze jest śruba i trzeba ją sobie dokręcić na trudniej. W głośnikach Niemiec przemawia głębokim głosem swoje proroctwa, bas zapierdala, a ja pedałuję pod górę. Chuj, nie odpuszczę!
Ale pani z AWFu mówi: nie wisieć na kierownicy - ramiona swobodne!
Chodzi jej o to, żeby chodząc na pedałach nie opierać ciężaru ciała na rękach na kierownicy. Próbuję zrobić, co mi każe, ale natychmiast czuję, że to niewykonalne. Nie dlatego, żebym nie umiał równowagi utrzymać, nie - chodzi o to, że nogi zaczynają mnie palić po czterech obrotach. Cały ciężar ciała na nogach, a nogi się kręcą. O ja pierdolę!
- Einz, zwei, eins, zwei! - krzyczy baba z AWFu podając rytm. A rytm zapierdala na niemiecką punkową nutę.
Już mi się wydaje, że jakoś to będzie, kiedy baba z AWFu mówi: nie odbijać się!
A to znaczy, żeby nie ułatwiać sobie przeskakiwaniem z pedału na pedał tylko żeby cały ciężar na udach trzymać. Osz kuuurwia!
Zasuwamy tak przez dwie godziny, znaczy pięć minut pod górę non stop. Zaczyna się ze mnie lać. Dobrze, że mam na kierownicy ręcznik.
O nie, myślę sobie, niedoczekanie twoje, babo z AWFu z tą twoją wielką umięśnioną dupą! Niedoczekanie, że wymięknę! Szczególnie, że wokół mnie konkurencja bezlitosna: dziewczęta.
Jadę. Czuję, że tchu mi brakuje, ale jadę. Każe wstać, to wstaję. Mówi: usiądź, to siadam. Mówi, pij, to piję. Mówi, leć, lecę, mówi, nie myśl, nie myślę, mówi kochaj, kocham, zabijaj, zabijam, odpocznij, odpoczywam.
Zchodzę z roweru i tracę łączność z ziemią. Valerie? Kim jest Valerie? Do domu iść. Tam się spokojnie zestarzeć i umrzeć. Tylko wcześniej zjeść coś.
piątek, 23 stycznia 2015
Marcin krav maga Lipka
Ulica Kolejowa 9/11 - warszawska Wola. W tle odgłosy przejeżdżającej kolejki. Wokół baraki, postindustrial i gołębniki. Rampy hurtowni. Pojazdy dostawcze. Rzekłbyś nabrzeża Hudson w Nowym Jorku tyle że bez słońca. Albo Hong Kong z filmów kung fu.
Idę z Martyną, reporterką RDC. Schodzimy w dół, do piwnicy. Ma się tu znajdować klub sportów walki i siłownia. Ma na nas czekać Marcin Lipka, mistrz krav maga… Pierwsze, co widzimy to zrzucone pod schodami opony.
W ciemności pod ścianą stoi sofa. A a niej podrywa się człowiek. Zwinnie się porusza, śmiało. Jego głowa wchodzi w krąg światła. Jest łysy, ma lekką brodę i porządne limo pod lewym okiem - musiał odstać strzała z prawej. Duży gość, szeroki. Pewnie stąpający po ziemi.
Naszą rozmowę nagrywa Martyna. Relacja z niej pojawi się na antenie radia RDC jutro, czyli w sobotę 24tego o 14tej, więc nie będę jej tu szczegółowo relacjonował. Opowiem jednak kilka kluczowych momentów…
Po pierwsze to miejsce… Mroczne, podłużne, duże, obłożone matami gimnastycznymi, trochę jak wnętrze wieloryba. Wzdłuż ścian wiszą worki bokserskie, które zdają się być kokonami jakichś nieznanych owadów. Może się zdawać, że wylezą z nich krwiożercze motyle. Po środku sali sterczy rura, na której ponoć ćwiczą dziewczyny.
- Miło nam się na nie patrzy podczas naszych treningów - wyjaśnia Marcin. W to akurat wierzę. Tak jak i w to, że dziewczynom musi się miło patrzeć na tych gladiatorów, którzy tu wtedy ćwiczą. Dowiaduję się, że klub należy do dwóch byłych kaskaderów. Jeden z nich podobno jest ekspertem od rozciągania.
Wiem, z czym mi się to wnętrze kojarzy! Z brzuchem wojskowego samolotu transporotwego, który wyposażony jest we wszystko to, czego mogą potrzebować komandosi podczas kilkugodzinnej podróży na drugi kontynent. Drążki do podciągania, rękawice, pasy, ciężary, ławeczki, piłki, ochraniacze. I ten zapach… zapach testosteronu. Zapach konfrontacji. Zabijania.
Stajemy naprzeciwko siebie i Marcin zaczyna tłumaczyć. Myślałem, że będzie jakaś rozgrzewka, jakieś ćwiczenia, ale nie, stoimy tylko twarzą w twarz i Marcin mówi do mnie. Mówi, że nic nie rozumiem, że trzeba zmienić to, jak myślę. I rzeczywiście. Natychmiast się okazuje, że nie rozumiem.
No dobra, nie byłem zabijaką jako dziecko, jako chłopak nie łamałem rąk kolegom. Od tego był Dybowski. I Ropel. Ja raczej w książkach siedziałem. I w piłę byłem niezły. Nawet dobry. Ale mały byłem, słaby. Może z tego to wynika. Więc jeśli idzie o konfrontację fizyczną jestem raczej amatorem i obserwatorem. Obserwacja walk MMA w telewizji wprowadza mnie najpierw w trans objawiający się silnym napięciem wszystkich mięśni, a potem przygnębieniem. Nie żebym nie był mężczyzną i nie lubił rywalizacji. Po prostu jestem tym typem tchórzliwego mężczyzny, który lubi rywalizację, gdy wie, że jest lepszy… Dlatego w szachy nigdy nie gram. I się nie biję.
Choć może i bym mógł się bić. Nie wiem. Może i mam to w sobie.
Nagle Marcin mówi: kopnij mnie w jaja!
- Że co!? - pytam, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że to powiedział. Ale on powtarza, żebym go kopnął. I staje tak…
i napiera na mnie.
- Kopnij czubkiem buta, tak jakbyś strząsał coś ze stopy.
Jak mam go kopnąć w jaj, Chryste! Ale on krzyczy: ha! i na to ja mam kopnąć.
Więc kopię.
Próbuję delikatnie.
Moja stopa trafia na coś twardego. To ochraniach. Uff… myślę sobie. Bo to nawet nie chodzi o to, żeby się przełamać i kopnąć kogoś w jaja, co jest raczej niedopuszczalne jako forma kontaktów międzyludzkich, ale żeby kopnąć MARCINA-MISTRZA-KRAV-MAGI w jaja. To tak, jakby w klatce kopnąć lwa w jaja. No ciekawe, kto by się odważył…
Potem jeszcze Marcin mówi, żebym go w twarz uderzył, ale to jest na razie za dużo dla mnie. Nigdy nie uderzyłem nikogo w twarz. No dobra. Raz. OK, dwa razy. Raz moją kuzynkę Bernedettę, która strasznie się ze mną spierała. Wrzeszczała na mnie i nie wytrzymałem. Dałem jej z liścia, co odchorowałem potem. No ale mieliśmy wtedy po osiem lat. I drugi raz, może miałem ze dwanaście lat, przywaliłem chłopakowi z piąchy. Długo nie mogłem tego zapomnieć. Tego niepomiernego zdziwienia. Pamiętałem dokładnie swoją pięść lecącą jakby w zwolnionym tempie w stronę jego twarzy i lądującą na niej. Pamiętam kształt jego żuchwy pod palcami, napięcie mięśnia. Stało się to pomiędzy blokami w Sopocie. Do dziś pamiętam, a ja nic nie pamiętam. Nic. Można zapytać mojej żony, ona potwierdzi. Ja nic nie pamiętam.
Więc jakże ja mam kogoś w twarz uderzyć?
Trzeba to pojąć, to jest problem fundamentalny. Tu trzeba będzie przewartościować świat. Zmienić moje DNA. Zastąpić je czymś sfabrykowanym przez Marcina…
- Widzisz, trening krav maga polega na zmianie mentalnej. Nie trenujemy sztuk walki w sensie pewnej szkoły. Trenujemy myślenie i nastawienie. Musisz zacząć inaczej myśleć. Nie jak wygrać, ale jak przetrwać, jak przeżyć. A żeby to osiągnąć będziesz oszukiwać, będziesz stosować chwyty poniżej pasa. Każdy sposób jest dobry. Przede wszystkim jednak, nauczysz się schodzić z linii ognia, wyczuwać i unikać zagrożenia.
Żegnam się z Marcinem mając głębokie przekonanie, że on wie cos, czego ja nie wiem, że widzi świat zupełnie inaczej niż ja.
Inna realita.
------------------
No i moja ocena: zajebiście tam jest, aczkolwiek w naszej tabeli nie będzie tego dokładnie widać, bo nie ma tam sauny, nie ma muzy i raczej basic. Ale męsko i adrenaliniasto! Tu Marcin jest perłą.
Valerie
Mam zaległości. Byłem w Krakowie 3 dni, nie maiłem jak ćwiczyć. Tam się teraz biegać nie da, bo w powietrzu taki smog, że zatyka. Wszyscy palą w piecach czym się da: szmatami, oponami, glutami z nosa. Legenda o smoku ziejącym ogniem i… dymem, jak sądzę, musiała narodzić się w Krakowie. Tu więcej ludzi umiera na raka płuc od dymu z kominów niż od fajek.
Wcześniej w Warszawie trenowałem. Raz w poniedziałek w domu, a raz z Valerie… Valerie…
Valerie jest Francuską. Mówi z tym słodkim i zabawnym akcentem, który powoduje, że człowiek chce się nią zaopiekować i ogrzać w dłoniach. Gdyby nie była taka energiczna, obawiałbym się, że się rozpadnie. Albo rozpłynie pod wpływem wysiłku i temperatury. Pyta mnie, zaglądając czujnie w oczy: Rafael, por qua… znaczy czemu. Czemu chceś viglądać jak Bradley Cooper?
- Bo boję się śmierci, Valerie…
- A łi… że komprą… - odpowiada z lekkim smutkiem ale zaraz się uśmiecha. Wiem, że rozumie, bo rzadko która kultura jest tak przesiąknięta strachem przed śmiercią jak ta francuska. Rzadko gdzie miłosna brawura zakończona zgonem od szpady jest tak czczona. Georges Batallie z tą swoją metaforą seksu jako umierania…
Valerie jest cała zadbana. Ma zadbane włosy, paznokcie i skórę. Ma zadbane oczy i usta. Ma też męża, który o nią dba, Amerykanina, ma też duży samochód BMW, który o nią dba, oraz fajne cycki. Siedzimy w kawiarni na czwartym piętrze hotelu Hilton w Warszawie i pijemy soki wyciskane. Valerie usłyszała o moim projekcie i bardzo jej się spodobał. Postanowiła zabrać mnie, jako gościa, do swojego klubu fitness w Hiltonie, czyli do Holmes Place. Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Mogę wejść za darmo, aczkolwiek małostkowo wyznam, że w ramach rewanżu stawiam kawę i soki, które jak się okaże będą mnie kosztowały 80 złotych! Plus parking podziemny 22 złote czyli łącznie stówa!
Hilton nie jest dla takich leszczy jak ja.
Valerie też nie dla takich leszczy. To klasowa dziewczyna. Z przeszłością w Adu Dabi.
Klub jest zbyt luksusowy jak na mój gust, towarzystwo ze zbyt wysokiej półki. Muszę się wspinać na palce -- co zresztą jest dobrym ćwiczeniem, ale męczącym.
Ćwiczymy.
Zaczynam od wioseł. Płynę w dal. 2,5 km. Jak mi pokazuje mapa googla, dopłynąłem z Hiltona na Woli do Powązkowskiej, a nawet jeszcze kawałek dalej, tam gdzie cmentarni kamieniarze mają swoje warsztaty.
W Holmes Place wszystkiego jest dużo. Sprzętu dużo, przestrzeni dużo, ciężarów dużo, ludzi natomiast nie ma tak wielu, więc jest miejsce i można się rozhulać. Jest też basen i sauna, ale o tym za chwilę. Na razie rzucam się na ciężary, a w zasadzie ciężarki, bo ja ciągle w dolnych rejestrach skal jestem, oraz na skakankę. Ćwiczę obwodowo, na całe ciało, utrzymując wysoki puls, czyli intensywnie, z małymi odstępami, robiąc po dwa ćwiczenia równolegle. A jak nie mam akurat ćwiczenia, to skaczę na skakance, albo robię przewroty na materacu.
W zasadzie czuję się tu dobrze. Swobodnie. Nie mam ataku paniki, choć może to zasługa Valerie, której obecność wpływa na mnie kojąco. Nie chciałbym się jej wydać kompletnym wariatem, nie chciałbym też wypaść na chama. Gdybym wyszedł bez słowa. Uciekł. Nie, na to jestem za stary.
Może jednak trochę tu przynależę? Do tego jet-set society… Może nie jest ze mnie aż taki parweniusz na jakiego pozuję?
Valerie się nie przemęcza. Pobiegała trochę na bieżni, teraz porusza hantelkami. Czasami coś zagada, ale nie narzuca się. Daje mi się rozkręcić.
Jest kilku ciekawych osobników. Wśród nich rzuca się w oczy jeden wyjątkowo wysoki i wspaniale zbudowany. Prosty jak struna, wąski w biodrach i talii, z szerokimi plecami. Też zadbany. A nawet można powiedzieć: wypielęgnowany. Przystojny. Broda przycięta jak angielski żywopłot. Markowe dresy. Postanawiam zagadać.
- Cześć, ..ateusz - mówi.
- Tadeusz? - dopytuję.
- Nie! Mateusz! - oburza się - nie znoszę imienia Tadeusz - mówi. - Wydaje mi się jakieś takie staroświeckie.
- Racja - mówię. - Tadeusz Rydzyk i pan Tadeusz. Ja też wolę ewangelistę Mateusza.
Okazuje się, że Mateusz jest dziennikarzem. Pracował kiedyś w RDC, teraz jest w telewizji i robi lajfy. Nie jestem pewien, co to jest, ale chyba chodzi o wejścia na żywo. TVN24. No tak, myślę sobie, trafiłem na gwiazdę TV. Pytam go, jak to osiągnął, że wygląda jak gladiator, a Mateusz mówi, że jeszcze dwa lata temu ważył 130 kilo, ale się wciągnął w treningi, połknął bakcyla i ćwiczy non-stop. No i ma rezultaty. Mateusz wygląda jak Bradley Cooper. Prawdę mówiąc czuję się przy nim jak leszcz. I to mały leszcz, bo Mateusz ma 197 cm wzrostu. Wymieniamy się telefonami. Mateusz przyjdzie do mnie do radia. Później googluję go i oto on, Mateusz Hładki:
Motto Holmes Place brzmi: One Life, Live It Well.
To też jest o śmierci.
Być może to kwintesencja moich lęków. Że coś stracę, że coś przeoczę, że jakiejś szansy nie wykorzystam. Że zaraz będę stary i chory, nieatrakcyjny, zapomniany. Że nigdy nie będę jak Bradley Cooper.
Z Valerie siedzimy potem w saunie. Ciemno, parno. Nie widzę jej. Słyszę jak szepce: Betlej, ale porkua? Ciemu chciemy być perfect? Pśiećież ty jesteś perfect juź. Ja jestem perfect juź. Nie potrzebuja impląt du silokon w moje cycki. Mam fajne cycki… No więc porkua?
No właśnie porkua masz fajne cycki, Valerie, ja chcę być jak Bradley Cooper. Na nic się nie zgadzam, nic nie akceptuję, z niczym się nie pogodziłem, to wszystko nie jest OK, nie dam się pogrzebać żywcem.
Walczę.
I żeby sobie coś udowodnić, robię Valerie nieskromne zdjęcia.
Pourquoi, Valerie…
--------
No i moja ocena: czysto, miło, dużo miejsca, wszystko jest, fajna sauna i basen, ale bez stylu, bez muzyki, lans, ludzie dość specyficzni, sporo turystów i snobów, dużo ludzi przypadkowych.
Wcześniej w Warszawie trenowałem. Raz w poniedziałek w domu, a raz z Valerie… Valerie…
Valerie jest Francuską. Mówi z tym słodkim i zabawnym akcentem, który powoduje, że człowiek chce się nią zaopiekować i ogrzać w dłoniach. Gdyby nie była taka energiczna, obawiałbym się, że się rozpadnie. Albo rozpłynie pod wpływem wysiłku i temperatury. Pyta mnie, zaglądając czujnie w oczy: Rafael, por qua… znaczy czemu. Czemu chceś viglądać jak Bradley Cooper?
- Bo boję się śmierci, Valerie…
- A łi… że komprą… - odpowiada z lekkim smutkiem ale zaraz się uśmiecha. Wiem, że rozumie, bo rzadko która kultura jest tak przesiąknięta strachem przed śmiercią jak ta francuska. Rzadko gdzie miłosna brawura zakończona zgonem od szpady jest tak czczona. Georges Batallie z tą swoją metaforą seksu jako umierania…
Valerie jest cała zadbana. Ma zadbane włosy, paznokcie i skórę. Ma zadbane oczy i usta. Ma też męża, który o nią dba, Amerykanina, ma też duży samochód BMW, który o nią dba, oraz fajne cycki. Siedzimy w kawiarni na czwartym piętrze hotelu Hilton w Warszawie i pijemy soki wyciskane. Valerie usłyszała o moim projekcie i bardzo jej się spodobał. Postanowiła zabrać mnie, jako gościa, do swojego klubu fitness w Hiltonie, czyli do Holmes Place. Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Mogę wejść za darmo, aczkolwiek małostkowo wyznam, że w ramach rewanżu stawiam kawę i soki, które jak się okaże będą mnie kosztowały 80 złotych! Plus parking podziemny 22 złote czyli łącznie stówa!
Hilton nie jest dla takich leszczy jak ja.
Valerie też nie dla takich leszczy. To klasowa dziewczyna. Z przeszłością w Adu Dabi.
Klub jest zbyt luksusowy jak na mój gust, towarzystwo ze zbyt wysokiej półki. Muszę się wspinać na palce -- co zresztą jest dobrym ćwiczeniem, ale męczącym.
Ćwiczymy.
Zaczynam od wioseł. Płynę w dal. 2,5 km. Jak mi pokazuje mapa googla, dopłynąłem z Hiltona na Woli do Powązkowskiej, a nawet jeszcze kawałek dalej, tam gdzie cmentarni kamieniarze mają swoje warsztaty.
W Holmes Place wszystkiego jest dużo. Sprzętu dużo, przestrzeni dużo, ciężarów dużo, ludzi natomiast nie ma tak wielu, więc jest miejsce i można się rozhulać. Jest też basen i sauna, ale o tym za chwilę. Na razie rzucam się na ciężary, a w zasadzie ciężarki, bo ja ciągle w dolnych rejestrach skal jestem, oraz na skakankę. Ćwiczę obwodowo, na całe ciało, utrzymując wysoki puls, czyli intensywnie, z małymi odstępami, robiąc po dwa ćwiczenia równolegle. A jak nie mam akurat ćwiczenia, to skaczę na skakance, albo robię przewroty na materacu.
W zasadzie czuję się tu dobrze. Swobodnie. Nie mam ataku paniki, choć może to zasługa Valerie, której obecność wpływa na mnie kojąco. Nie chciałbym się jej wydać kompletnym wariatem, nie chciałbym też wypaść na chama. Gdybym wyszedł bez słowa. Uciekł. Nie, na to jestem za stary.
Może jednak trochę tu przynależę? Do tego jet-set society… Może nie jest ze mnie aż taki parweniusz na jakiego pozuję?
Valerie się nie przemęcza. Pobiegała trochę na bieżni, teraz porusza hantelkami. Czasami coś zagada, ale nie narzuca się. Daje mi się rozkręcić.
Jest kilku ciekawych osobników. Wśród nich rzuca się w oczy jeden wyjątkowo wysoki i wspaniale zbudowany. Prosty jak struna, wąski w biodrach i talii, z szerokimi plecami. Też zadbany. A nawet można powiedzieć: wypielęgnowany. Przystojny. Broda przycięta jak angielski żywopłot. Markowe dresy. Postanawiam zagadać.
- Cześć, ..ateusz - mówi.
- Tadeusz? - dopytuję.
- Nie! Mateusz! - oburza się - nie znoszę imienia Tadeusz - mówi. - Wydaje mi się jakieś takie staroświeckie.
- Racja - mówię. - Tadeusz Rydzyk i pan Tadeusz. Ja też wolę ewangelistę Mateusza.
Okazuje się, że Mateusz jest dziennikarzem. Pracował kiedyś w RDC, teraz jest w telewizji i robi lajfy. Nie jestem pewien, co to jest, ale chyba chodzi o wejścia na żywo. TVN24. No tak, myślę sobie, trafiłem na gwiazdę TV. Pytam go, jak to osiągnął, że wygląda jak gladiator, a Mateusz mówi, że jeszcze dwa lata temu ważył 130 kilo, ale się wciągnął w treningi, połknął bakcyla i ćwiczy non-stop. No i ma rezultaty. Mateusz wygląda jak Bradley Cooper. Prawdę mówiąc czuję się przy nim jak leszcz. I to mały leszcz, bo Mateusz ma 197 cm wzrostu. Wymieniamy się telefonami. Mateusz przyjdzie do mnie do radia. Później googluję go i oto on, Mateusz Hładki:
Motto Holmes Place brzmi: One Life, Live It Well.
To też jest o śmierci.
Być może to kwintesencja moich lęków. Że coś stracę, że coś przeoczę, że jakiejś szansy nie wykorzystam. Że zaraz będę stary i chory, nieatrakcyjny, zapomniany. Że nigdy nie będę jak Bradley Cooper.
Z Valerie siedzimy potem w saunie. Ciemno, parno. Nie widzę jej. Słyszę jak szepce: Betlej, ale porkua? Ciemu chciemy być perfect? Pśiećież ty jesteś perfect juź. Ja jestem perfect juź. Nie potrzebuja impląt du silokon w moje cycki. Mam fajne cycki… No więc porkua?
No właśnie porkua masz fajne cycki, Valerie, ja chcę być jak Bradley Cooper. Na nic się nie zgadzam, nic nie akceptuję, z niczym się nie pogodziłem, to wszystko nie jest OK, nie dam się pogrzebać żywcem.
Walczę.
I żeby sobie coś udowodnić, robię Valerie nieskromne zdjęcia.
Pourquoi, Valerie…
--------
No i moja ocena: czysto, miło, dużo miejsca, wszystko jest, fajna sauna i basen, ale bez stylu, bez muzyki, lans, ludzie dość specyficzni, sporo turystów i snobów, dużo ludzi przypadkowych.
niedziela, 18 stycznia 2015
Lady D.
Lady D. czyli Luiza, inaczej mówiąc moja nowa królowa fitnessu, dziewczyna, która zaproponowała mi pomoc na mojej drodze do kaloryfera kupera.
Spotykam ją w recepcji FitnessClub S4 przy Puławskiej 39. Czeka na mnie z szerokim uśmiechem. Jest wesoła, otwarta, nieduża i sprężynowa. Jak nóż. Oczami wyobraźni mógłbym ją przenieść do portowej speluny w Lizbonie, gdzie Paco zapija miłość cierpką bagaco, a Inez sączy w ciemność smętne fado. Drzwi się otwierają i wchodzi ona, Lady D. - tańczyć tango.
Lady D. bierze mnie na bok i oswaja. Zadaje pytania o przeszłość i czy miałem złamania. Owszem, mówię, miałem… Serce złamane miałem. W trzech miejscach z przemieszczeniami. Nie do naprawy…
Potem Lady D. zaczyna mnie mierzyć. W tym celu kuca przede mną i obejmuje mi centymetrem krawieckim udo. Dość to wszystko niezwykłe… Gdyby nie moja notoryczna skłonność do nudy, uległbym oszołomieniu.
Mamy wyniki:
Pas: 97cm
Klatka: 104
Udo: 62
Biceps: 31
- Popracujemy nad twoimi rękoma - mówi Luiza, odnosząc się zapewne do liczby 31. Tia…
Siadam na wiosełka i odpływam. Luiza idzie się przystosować. Kiedy wraca, wygląda tak:
A… no i moja ocena s4. Wynik zaniża sauna, która jest po prostu kawałkiem drewnianej budy wsadzonej w szatnię męską, trochę jak kibel. Dość słabe są też prysznice. Recepcja wygląda dość ubogo. Ale ta dominująca czerwień mi się podoba. I ta wysokość. W porzo. Mogę polecić.
Spotykam ją w recepcji FitnessClub S4 przy Puławskiej 39. Czeka na mnie z szerokim uśmiechem. Jest wesoła, otwarta, nieduża i sprężynowa. Jak nóż. Oczami wyobraźni mógłbym ją przenieść do portowej speluny w Lizbonie, gdzie Paco zapija miłość cierpką bagaco, a Inez sączy w ciemność smętne fado. Drzwi się otwierają i wchodzi ona, Lady D. - tańczyć tango.
Lady D. bierze mnie na bok i oswaja. Zadaje pytania o przeszłość i czy miałem złamania. Owszem, mówię, miałem… Serce złamane miałem. W trzech miejscach z przemieszczeniami. Nie do naprawy…
Potem Lady D. zaczyna mnie mierzyć. W tym celu kuca przede mną i obejmuje mi centymetrem krawieckim udo. Dość to wszystko niezwykłe… Gdyby nie moja notoryczna skłonność do nudy, uległbym oszołomieniu.
Mamy wyniki:
Pas: 97cm
Klatka: 104
Udo: 62
Biceps: 31
- Popracujemy nad twoimi rękoma - mówi Luiza, odnosząc się zapewne do liczby 31. Tia…
Siadam na wiosełka i odpływam. Luiza idzie się przystosować. Kiedy wraca, wygląda tak:
Uroczo. Ja natomiast wyglądam tak:
Przystępujemy do pracy. Najpierw wyciskam na ławeczce, potem podnoszę hantle nad głowę siedząc na ławce, następnie wznoszę sztangę ćwicząc na biceps, coś tam jeszcze i jeszcze, a potem idziemy na salę do tańca i ruchańca, czyli wszelkiego podskakiwania. I tu mi się zaczyna podobać. Wielkie wnętrze, bardzo wysokie, trochę jak lofty w Nowym Yorku z dachami pod niebem, wielkie lustro, piłki, ciężarki, skakanki… choć nie, skakanki akurat nie ma. Pompuje muzyka, a przed lustrem tańczy jedna osoba - hermafrodyta - w stroju nie pozwalającym zidentyfikować płci, może chłopak, może dziewczyna, nie wiem.
Muzyka nas ogłusza, obejmuje, ale to dobra muzyka. B-Boyska, rytmiczna, nowoczesna. Bez wiochy. Lady D. zaczyna tańczyć - widać, że ma to w sobie, ten zapał, ten rezonans, który każe ciału się ruszać, gdy rytm zgniata żebra. Fajna ona jest.
A potem zaczyna mnie kompromitować. To znaczy nie robi nic specjalnie, po prostu samo to wszystko wychodzi - daje mi ćwiczenia na mięśnie brzucha, a że ja za bardzo na te mięśnie nie jestem przygotowany, to i tak to wychodzi. Czuję się jakiś taki dorosły.
Po co ci to, Betlej?
Chcę wyrzeźbić maskę, pod którą ukryję swoje umieranie. A to już się zaczęło i już prześwituje.
- Lady D.? Czy myślisz, że mogę osiągnąć cel? - pytam przekrzykując muzykę.
- Co?!
- Czy moogę osiągnąć ceel!? - wrzeszczę jej do ucha.
- A jaki jest twój ceeel!?
Właśnie. Chcę być jak Bradley Cooper, jak ktoś inny… nie wiem… Jezu!
Luizo... Ratuj mnie... Jestem sam, jestem stary, umieram.
A Lady D. tylko się uśmiecha, mówi, że dam radę i że jestem świetny. Jak to niewiele potrzeba… Potrzeba, żeby ktoś w człowieka uwierzył… albo nawet nie musi wierzyć, wystarczy, żeby skłamał, że wierzy. Żeby pokazał jak się zachwyca. I Lady D. się mną zachwyca. Pomaga mi wygiąć nogę i mówi, że robię to świetnie, choć wcale tego nie robię świetnie. I mówi do mnie w takich słowach: jesteś dużym silnym mężczyzną…. Mężczyzną… Przystojnym… Szczupłym…. Osiągniesz rezultaty bez problemu, musimy tylko trochę popracować… bo masz świetne warunki… i jesteś mężczyzną…
W pewnej chwili przyciska mnie gdzieś w okolicy biodra, ale tak bardziej na brzuchu i pyta: Wiesz co to za mięsień?
Myślę gorączkowo, bo nie wiem, o co pyta: czy o to, co ma pod ręką, czy o jakiś mięsień na mojej nodze, którą - nogę - trzyma w górze i na którą napiera.
- Wydaje mi się, że mój członek… - mówię…
Śmieje się… Ja też się śmieję…
- Nie! Nie, to jest mięsień biodrowo lędźwiowy! - i znowu się śmieje.
Ja też się śmieję. I chyba na tym to polega, żeby się śmiać, co nie?
----------------------
Rozbrat
Bardzo fajnie jest tu. Oldskulowo. Taki wyremontowany komunikzm, który dla każdego Polaka urodzonego przed 1989 rokiem wygląda swojsko. Wiadomo o co tu chodzi, kto z kim, że jest jakiś kierownik, jakiś pracownik, ale w gruncie rzeczy do nikogo to nie należy. Należy do miasta, wiadomo.
Nie chciałem tego reklamować, w obawie, żeby mi się tu jakiś tłum dziki nie zwalił. A korzystam z ciszy i samotności. Ćwiczę sam. Cała siłownia tylko dla mnie. Luksus. A wyposażenie wcale nie jest stare. Wszystko lśni nowością, wszystko wysprzątane. Nie śmierdzi. Są wszystkie potrzebne maszyny, są wiosełka, hantle, sztangi, atlasy, materac i w ogóle. Są też dodatkowe akcesoria, gdyby ktoś chciał dźwigać coś cięższego.
A co jeszcze lepsze, na dole jest basen. Trzy tory, dwadzieścia pięć metrów, i tam też mało kto. No chyba że jakieś zajęcia są, typu seniorzy w wodzie, albo klasa podstawowa piąta a.
Zapuszczam sobie radyjko i szarpię ciężarami. Najpierw na wiosełkach sobie pojeżdżę - to ćwiczenie lubię i nawet nie dlatego, że całe ciało rozwija, ale bo pomarzyć sobie można, że człowiek dokądś płynie, że to wszystko dokądś zmierza.
Narazie robię ćwiczenia obwodowe, czyli na wszystkie grupy mięśni. Poruszam każdą maszyną, robię, co mi przyjdzie do głowy. Jestem sam, nikt nie patrzy, wszystko mi wolno. Niczym to się nie różni od pisarstwa. Wtedy też jestem sam, nikt nie patrzy i wszystko mi wolno.
Może jednak z tego będą wyraźniejsze efekty. Będę mógł zdjęć koszulkę i pokazać ciało.
Postarałem się stworzyć tabelę oceny siłowni i fitness klubów. Prezentuje się ona tak:
MiA - Maszyny i Akcesoria
PiH - Prysznice i Higiena
SAU - Sauna
TRE - Trenerzy
LUD - Ludzie
MUZ - Muzyka
CdJ - Cena do Jakości
Maksymalna ilość punktów 10 w każdej kategorii. Razem 80.
Cena jednorazowego wjazdu na Rozbrat: 18 zł. Tyle tylko, że za saunę trzeba dopłacić. Ale znowu jest się na niej samemu.
Rozbrat dostaje dość niską ocenę ale zaniża ją brak trenerów. No i trudno ocenić ludzi skoro ich nie ma. Ci, których tam widziałem byli sympatyczni.
Nie chciałem tego reklamować, w obawie, żeby mi się tu jakiś tłum dziki nie zwalił. A korzystam z ciszy i samotności. Ćwiczę sam. Cała siłownia tylko dla mnie. Luksus. A wyposażenie wcale nie jest stare. Wszystko lśni nowością, wszystko wysprzątane. Nie śmierdzi. Są wszystkie potrzebne maszyny, są wiosełka, hantle, sztangi, atlasy, materac i w ogóle. Są też dodatkowe akcesoria, gdyby ktoś chciał dźwigać coś cięższego.
A co jeszcze lepsze, na dole jest basen. Trzy tory, dwadzieścia pięć metrów, i tam też mało kto. No chyba że jakieś zajęcia są, typu seniorzy w wodzie, albo klasa podstawowa piąta a.
Zapuszczam sobie radyjko i szarpię ciężarami. Najpierw na wiosełkach sobie pojeżdżę - to ćwiczenie lubię i nawet nie dlatego, że całe ciało rozwija, ale bo pomarzyć sobie można, że człowiek dokądś płynie, że to wszystko dokądś zmierza.
Narazie robię ćwiczenia obwodowe, czyli na wszystkie grupy mięśni. Poruszam każdą maszyną, robię, co mi przyjdzie do głowy. Jestem sam, nikt nie patrzy, wszystko mi wolno. Niczym to się nie różni od pisarstwa. Wtedy też jestem sam, nikt nie patrzy i wszystko mi wolno.
Może jednak z tego będą wyraźniejsze efekty. Będę mógł zdjęć koszulkę i pokazać ciało.
Myślę sobie.
Myślę sobie: kurwa!
A potem znowu: Kurwa, co ja tu robię? Czemu to, po co? Przecież i tak umrę. Nikogo nie zbawię. Po co cierpię?
Postarałem się stworzyć tabelę oceny siłowni i fitness klubów. Prezentuje się ona tak:
Gdzie:
OWE - Ogólne Wrażenie EstetyczneMiA - Maszyny i Akcesoria
PiH - Prysznice i Higiena
SAU - Sauna
TRE - Trenerzy
LUD - Ludzie
MUZ - Muzyka
CdJ - Cena do Jakości
Maksymalna ilość punktów 10 w każdej kategorii. Razem 80.
Cena jednorazowego wjazdu na Rozbrat: 18 zł. Tyle tylko, że za saunę trzeba dopłacić. Ale znowu jest się na niej samemu.
Rozbrat dostaje dość niską ocenę ale zaniża ją brak trenerów. No i trudno ocenić ludzi skoro ich nie ma. Ci, których tam widziałem byli sympatyczni.
Zakwasy
Zakwasy.
Kurwa, ale zakwasy!
Zakwasy domagają się wiersza.
Zaczyna się tak: pierdolone zakwasy….
I potem idzie ciągle tak samo przez całą zwrotkę.
Refren może być taki: zakwasy ja pierdolę! zakwasy!
To nawet dobrze się śpiewa.
Wszystko boli. Stop.
Kurwa, ale zakwasy!
Zakwasy domagają się wiersza.
Zaczyna się tak: pierdolone zakwasy….
I potem idzie ciągle tak samo przez całą zwrotkę.
Refren może być taki: zakwasy ja pierdolę! zakwasy!
To nawet dobrze się śpiewa.
Wszystko boli. Stop.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Technika dentystyczna
- Hej, Betlej, bardzo ci dziękuję za zmotywowanie mnie do ćwiczeń - mówi Szymon. Chłopak młody, silny, będzie z niego paker jak ta lala.
- He, nie ma sprawy, liczę, że to ty będziesz mnie motywował. Wiesz, nie chciałbym wymięknąć za dwa tygodnie - mówię, bo rzeczywiście nie chciałbym dać dupy. Teraz wszyscy będą patrzeć na mnie i się zastanawiać, czy zrobię ten kaloryfer. Oby tylko nie wrócić do picia.
- Tak mnie nakręciłeś, że wczoraj byłem dwa razy na treningu! - Szymon tryska pozytywną energią. Trochę mu zazdroszczę. No, ale młody jest, ma ze dwanaście razy więcej testosteronu niż ja. Ja, wiadomo, powoli przesuwam się w stronę życiowej mądrości. "Nie, Betlej, odegnaj te myśli" - mówię sobie "nie bądź defensywny! dasz radę i zbudujesz kaloryfer. To że chłopak jest młodszy i ma lepsze warunki…." - oj, mamo! Chcę umrzeć. Już umieram, czuję, jak umieram! To się dzieje.
- A gdzie chodzisz? - pytam, nie dając po sobie nic poznać.
- Do Mac Fita przy Nowym Świecie.
- A tak… jest coś takiego - tam chodzi mój kolega Łukaszek. Ćwiczy na masę. Chce ważyć 82 a waży 72 kilo. Wariat! Chętnie bym się z nim zamienił i na wagę i na lata.
I nagle Szymon pyta: Słuchaj, a czy ty przestrzegasz jakichś reguł żywienia? Dobrze by się było skalibrować jedzeniowo, to znaczy ja bym się dostosował do jakichś podstawowych zasad, które praktykujesz w życiu, żeby podobnie odczuwać kwestie fizyczne w trakcie i po treningu.
Patrzę na niego i mrugam oczami. Zasady, które ja mam w życiu… Kurcze, to fundamentalne pytanie… Nigdy nie myślałem, że ktoś mógłby się ze mną w tym zakresie skalibrować. Hmm… Nie wiem, wolność… jakieś uwikłanie wieczne… czyli paradoks…
- Chodzi mi o to, co jeść - precyzuje Szymon, widząc moje niezdecydowanie.
- OK, słuchaj, ja ogólnie to nie jem zwierząt lądowych, rozumiesz. Ale nie wiem, co jeść. Trzeba się umówić z tą dietetyczką, Justyną Mizerą i ona nam wszystko ustawi. Znaczy mi ustawi, a wtedy będę mógł się podzielić. Ale myślę, że to generalnie będzie dla wszystkich.
Stoimy, przestępujemy z nogi na nogę. Na rogu się spotkaliśmy. Śliną strzykamy, nie jaramy, wiadomo.
- A powiedz - mówię - jaki ty byś chciał mieć target?
- Target? - pyta.
- No w sensie, że gwiazdę, do której zmierzasz.
- Aha! - rozjarza się Szymon - Jean Claude Van Damme!
A no jasne, Jean Claude! Świetny wybór!
Taką mu więc zrobiłem plakietkę na Facbooka.
Pytam go jeszcze, jak ocenia tę swoją siłownię, to mówi mniej więcej tak -- UWAGA, OCENA McFit: oceniam ją bardzo dobrze. Ma przemyślaną koncepcję. Właściwie każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jestem zafascynowany tymi filmami cybertraining - wiesz, ćwiczysz z panią lub panem na ekranie telewizora w sali wyposażonej we wszystkie sprzęty. Poza tym to jest duża siłownia i zawsze są jakieś sprzęty wolne. Ja chodzę głównie na Nowy Świat, ale ostatnio pojechałem na Ostrobramską, a tam są jeszcze dodatkowe atrakcje. Na przykład klatka i takie liny, którymi sobie robisz fale.
- Fale!?
- No fale - pójdziesz, to zobaczysz. To jest fajne, bo ja się szybko nudzę i muszę mieć dodatkowe bodźce. Fajna jest też sala do boksu. Oprócz worków są tam też takie poduszki, w które uderzasz według schematu zapisanego na ścianie. Wiesz, ja się z nikim nigdy nie biłem i to jest dla mnie egzotyczne i sprawia mi taką pierwotną frajdę.
- W Syrence na Powiślu nie byłeś? - spoglądam na niego uważnie.
- W Syrence? Nie… A co?
- Nie nie… - nie mówię mu, ale tam si trzeba czasem bić, więc te worki to nie jest głupie ćwiczenie dla mnie.
- Poza tym masz tam jeszcze sprzęty pneumatyczne, bo na nich nie możesz odnieść kontuzji, a ja żyję z pracy własnych rąk…
- Tak? - zaciekawia mnie to. - A co ty robisz? - pytam.
- A protezy zębowe robię, wiesz? Jak ci wypadnie ząb, to może ci pomogę…
O, i tu mi Szymon jak z nieba spadł, bo ja do Syrenki przy Tamce owszem chodzę.
- A - mówię na odchodnym - przyślij mi kilka swoich zdjęć z ćwiczeń, OK?
- OK - mówi i znika za rogiem. Idzie na trening.
- He, nie ma sprawy, liczę, że to ty będziesz mnie motywował. Wiesz, nie chciałbym wymięknąć za dwa tygodnie - mówię, bo rzeczywiście nie chciałbym dać dupy. Teraz wszyscy będą patrzeć na mnie i się zastanawiać, czy zrobię ten kaloryfer. Oby tylko nie wrócić do picia.
- Tak mnie nakręciłeś, że wczoraj byłem dwa razy na treningu! - Szymon tryska pozytywną energią. Trochę mu zazdroszczę. No, ale młody jest, ma ze dwanaście razy więcej testosteronu niż ja. Ja, wiadomo, powoli przesuwam się w stronę życiowej mądrości. "Nie, Betlej, odegnaj te myśli" - mówię sobie "nie bądź defensywny! dasz radę i zbudujesz kaloryfer. To że chłopak jest młodszy i ma lepsze warunki…." - oj, mamo! Chcę umrzeć. Już umieram, czuję, jak umieram! To się dzieje.
- A gdzie chodzisz? - pytam, nie dając po sobie nic poznać.
- Do Mac Fita przy Nowym Świecie.
- A tak… jest coś takiego - tam chodzi mój kolega Łukaszek. Ćwiczy na masę. Chce ważyć 82 a waży 72 kilo. Wariat! Chętnie bym się z nim zamienił i na wagę i na lata.
I nagle Szymon pyta: Słuchaj, a czy ty przestrzegasz jakichś reguł żywienia? Dobrze by się było skalibrować jedzeniowo, to znaczy ja bym się dostosował do jakichś podstawowych zasad, które praktykujesz w życiu, żeby podobnie odczuwać kwestie fizyczne w trakcie i po treningu.
Patrzę na niego i mrugam oczami. Zasady, które ja mam w życiu… Kurcze, to fundamentalne pytanie… Nigdy nie myślałem, że ktoś mógłby się ze mną w tym zakresie skalibrować. Hmm… Nie wiem, wolność… jakieś uwikłanie wieczne… czyli paradoks…
- Chodzi mi o to, co jeść - precyzuje Szymon, widząc moje niezdecydowanie.
- OK, słuchaj, ja ogólnie to nie jem zwierząt lądowych, rozumiesz. Ale nie wiem, co jeść. Trzeba się umówić z tą dietetyczką, Justyną Mizerą i ona nam wszystko ustawi. Znaczy mi ustawi, a wtedy będę mógł się podzielić. Ale myślę, że to generalnie będzie dla wszystkich.
Stoimy, przestępujemy z nogi na nogę. Na rogu się spotkaliśmy. Śliną strzykamy, nie jaramy, wiadomo.
- A powiedz - mówię - jaki ty byś chciał mieć target?
- Target? - pyta.
- No w sensie, że gwiazdę, do której zmierzasz.
- Aha! - rozjarza się Szymon - Jean Claude Van Damme!
A no jasne, Jean Claude! Świetny wybór!
Taką mu więc zrobiłem plakietkę na Facbooka.
Pytam go jeszcze, jak ocenia tę swoją siłownię, to mówi mniej więcej tak -- UWAGA, OCENA McFit: oceniam ją bardzo dobrze. Ma przemyślaną koncepcję. Właściwie każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jestem zafascynowany tymi filmami cybertraining - wiesz, ćwiczysz z panią lub panem na ekranie telewizora w sali wyposażonej we wszystkie sprzęty. Poza tym to jest duża siłownia i zawsze są jakieś sprzęty wolne. Ja chodzę głównie na Nowy Świat, ale ostatnio pojechałem na Ostrobramską, a tam są jeszcze dodatkowe atrakcje. Na przykład klatka i takie liny, którymi sobie robisz fale.
- Fale!?
- No fale - pójdziesz, to zobaczysz. To jest fajne, bo ja się szybko nudzę i muszę mieć dodatkowe bodźce. Fajna jest też sala do boksu. Oprócz worków są tam też takie poduszki, w które uderzasz według schematu zapisanego na ścianie. Wiesz, ja się z nikim nigdy nie biłem i to jest dla mnie egzotyczne i sprawia mi taką pierwotną frajdę.
- W Syrence na Powiślu nie byłeś? - spoglądam na niego uważnie.
- W Syrence? Nie… A co?
- Nie nie… - nie mówię mu, ale tam si trzeba czasem bić, więc te worki to nie jest głupie ćwiczenie dla mnie.
- Poza tym masz tam jeszcze sprzęty pneumatyczne, bo na nich nie możesz odnieść kontuzji, a ja żyję z pracy własnych rąk…
- Tak? - zaciekawia mnie to. - A co ty robisz? - pytam.
- A protezy zębowe robię, wiesz? Jak ci wypadnie ząb, to może ci pomogę…
O, i tu mi Szymon jak z nieba spadł, bo ja do Syrenki przy Tamce owszem chodzę.
- A - mówię na odchodnym - przyślij mi kilka swoich zdjęć z ćwiczeń, OK?
- OK - mówi i znika za rogiem. Idzie na trening.
Workout Daniela Craiga
Czytam, jak Daniel Craig zbudował się do filmu Skyfall. No i tak to leci:
Zamieszczam jako swobodne tłumaczenie z kinobody.com
Krok 1. Kalorie i węglowodany
Daniel był szczuplutki po nakręceniu filmu Cowboys and Aliens. Ale - paradoksalnie - szczupłe ciało ma większą zdolność budowania mięśni. Po dłuższym okresie niskokalorycznej diety wydzielanie hormonów anabolicznych się reguluje, więc gdy tylko zaczniesz wcinać normalnie większa część żarcia idzie prosto do mięśni.
Craig musiał jednak uważać. W wieku 43 lat łatwiej mu było się styć, bo miał mniej testosteronu. Musiał jeść dokładnie tyle, ile trzeba. Dobrą ilością kalorii jest około 35 kcal na każdy kilogram docelowego ciała (w moim przypadku 85 kilogramów, czyli około 3000 kalorii dziennie).
Przy takiej diecie większość kalorii powinna pochodzić z węglowodanów. Cukry pomogą zmaksymalizować zapasy glikogenu, który znowu zmaksymalizuje sygnał anaboliczny - cokolwiek to znaczy. Dodatkowo dają kopa do treningu.
Krok 2. Białko.
Białko jest bardzo ważne do budowania mięśni. Pomagają także uniknąć odkładania tłuszczu. Posiłki z małą ilością białka sprzyjają przejadaniu się. Poza tym, białko trudno metabolizować do tłuszczu.
Dieta wysokoproteinowa była kluczem sukcesu Daniela. Młodsze chłopaki mogą jeść więcej węglowodanów, ale starszaki powinny ich unikać, żeby się nie styć. Dobrą ilością białka są 2 gramy na każdy kilogram docelowego ciała, czyli w moim przypadku 190 gramów dziennie.
Krok 3. Ostre ćwiczenia
Żeby mieć wyniki trzeba przycisnąć 3-4 razy w tygodniu bez obcyndalania się. Po czterdziestce nie ma co myśleć o treningu częstszym, bo się nie wydoli. Po prostu ciało się nie zregeneruje. Długość treningu nie powinna przekraczać godziny.
Przy wzroście 175 cm Daniel waży 81 kg a jego procent tłuszczu to 10%. Daniel ma kaloryfer na brzuchu, ładną linię pleców i ostro widoczną szczękę - to wszystko świadczy o niskiej zawartości tłuszczu w tkankach ciała. 10% tłuszczu to dobry cel dla nas, chłopaki. Przy odpowiedniej masie mięśni taki procent spowoduje poruszenie na plaży, jak się zdejmie koszulkę.
Oto trzy sety treningowe:
Seta Pierwsza (Klata i Triceps)
1. Wyciskanie na ławce skośnej ku górze --- 4 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
2. Wyciskanie na ławce płaskiej --- 3 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
3. Rozpiętki na ławce skośnej ku dołowi --- 4 serie 12, 10, 8, 6 powtórzeń (minuta na odpoczynek, stałe obciążenie)
4. Wyciskanie sztangi od czoła --- 3 serie po 6-10 powtórzeń (2 minuty na odpoczynek)
5. Ściąganie liny --- 2 serie po 8-12 powtórzeń (minuta na odpoczynek)
Seta Druga (Plecy i Biceps)
1. Podciąganie na drążku --- 4 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
2. Martwy ciąg --- 3 serie po 4-6 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
3. Dociąganie liny do pleców na siedząco --- 4 serie 12, 10, 8, 6 (minuta na odpoczynek)
4. Uginanie sztangi do brody na biceps --- 3 serie po 6-10 powtórzeń (2 minuty na odpoczynek)
5. Unoszenie hantli na ławce z oparciem do tyłu --- 2 serie po 8-12 powtórzeń (minuta na odpoczynek)
Seta Trzecia (Barki i Nogi):
1. Wyciskanie hantli na siedząco --- 4 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
2. Równoległe wznoszenie ramion z hantlami --- 3 serie po 8-12 powtórzeń (2 minuty na odpoczynek)
3. Wznoszenie sztangi wzdłuż tułowia --- 4 serie 12, 10, 8, 6 (minuta na odpoczynek)
4. Przysiady na jednej nodze z drugą opartą o ławkę --- 3 serie po 6-10 powtórzeń na każdą nogę (2 minuty na odpoczynek)
5. Unoszenie ciała na palcach stopy --- 3 serie po 10-15 powtórzeń (minuta na odpoczynek)
Do każdej sety dorzucamy ćwiczenia na mięśnie brzucha.
------------
No i tak, kurwa mać!
Jakby co, to zapraszam do mojej alternatywnej siłowni na chacie. jest co czytać, jakby ktoś się martwił o mózg.
Zamieszczam jako swobodne tłumaczenie z kinobody.com
Krok 1. Kalorie i węglowodany
Daniel był szczuplutki po nakręceniu filmu Cowboys and Aliens. Ale - paradoksalnie - szczupłe ciało ma większą zdolność budowania mięśni. Po dłuższym okresie niskokalorycznej diety wydzielanie hormonów anabolicznych się reguluje, więc gdy tylko zaczniesz wcinać normalnie większa część żarcia idzie prosto do mięśni.
Craig musiał jednak uważać. W wieku 43 lat łatwiej mu było się styć, bo miał mniej testosteronu. Musiał jeść dokładnie tyle, ile trzeba. Dobrą ilością kalorii jest około 35 kcal na każdy kilogram docelowego ciała (w moim przypadku 85 kilogramów, czyli około 3000 kalorii dziennie).
Przy takiej diecie większość kalorii powinna pochodzić z węglowodanów. Cukry pomogą zmaksymalizować zapasy glikogenu, który znowu zmaksymalizuje sygnał anaboliczny - cokolwiek to znaczy. Dodatkowo dają kopa do treningu.
Krok 2. Białko.
Białko jest bardzo ważne do budowania mięśni. Pomagają także uniknąć odkładania tłuszczu. Posiłki z małą ilością białka sprzyjają przejadaniu się. Poza tym, białko trudno metabolizować do tłuszczu.
Dieta wysokoproteinowa była kluczem sukcesu Daniela. Młodsze chłopaki mogą jeść więcej węglowodanów, ale starszaki powinny ich unikać, żeby się nie styć. Dobrą ilością białka są 2 gramy na każdy kilogram docelowego ciała, czyli w moim przypadku 190 gramów dziennie.
Krok 3. Ostre ćwiczenia
Żeby mieć wyniki trzeba przycisnąć 3-4 razy w tygodniu bez obcyndalania się. Po czterdziestce nie ma co myśleć o treningu częstszym, bo się nie wydoli. Po prostu ciało się nie zregeneruje. Długość treningu nie powinna przekraczać godziny.
Przy wzroście 175 cm Daniel waży 81 kg a jego procent tłuszczu to 10%. Daniel ma kaloryfer na brzuchu, ładną linię pleców i ostro widoczną szczękę - to wszystko świadczy o niskiej zawartości tłuszczu w tkankach ciała. 10% tłuszczu to dobry cel dla nas, chłopaki. Przy odpowiedniej masie mięśni taki procent spowoduje poruszenie na plaży, jak się zdejmie koszulkę.
Oto trzy sety treningowe:
Seta Pierwsza (Klata i Triceps)
1. Wyciskanie na ławce skośnej ku górze --- 4 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
2. Wyciskanie na ławce płaskiej --- 3 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
3. Rozpiętki na ławce skośnej ku dołowi --- 4 serie 12, 10, 8, 6 powtórzeń (minuta na odpoczynek, stałe obciążenie)
4. Wyciskanie sztangi od czoła --- 3 serie po 6-10 powtórzeń (2 minuty na odpoczynek)
5. Ściąganie liny --- 2 serie po 8-12 powtórzeń (minuta na odpoczynek)
Seta Druga (Plecy i Biceps)
1. Podciąganie na drążku --- 4 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
2. Martwy ciąg --- 3 serie po 4-6 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
3. Dociąganie liny do pleców na siedząco --- 4 serie 12, 10, 8, 6 (minuta na odpoczynek)
4. Uginanie sztangi do brody na biceps --- 3 serie po 6-10 powtórzeń (2 minuty na odpoczynek)
5. Unoszenie hantli na ławce z oparciem do tyłu --- 2 serie po 8-12 powtórzeń (minuta na odpoczynek)
Seta Trzecia (Barki i Nogi):
1. Wyciskanie hantli na siedząco --- 4 serie po 6-10 powtórzeń (3 minuty na odpoczynek)
2. Równoległe wznoszenie ramion z hantlami --- 3 serie po 8-12 powtórzeń (2 minuty na odpoczynek)
3. Wznoszenie sztangi wzdłuż tułowia --- 4 serie 12, 10, 8, 6 (minuta na odpoczynek)
4. Przysiady na jednej nodze z drugą opartą o ławkę --- 3 serie po 6-10 powtórzeń na każdą nogę (2 minuty na odpoczynek)
5. Unoszenie ciała na palcach stopy --- 3 serie po 10-15 powtórzeń (minuta na odpoczynek)
Do każdej sety dorzucamy ćwiczenia na mięśnie brzucha.
------------
No i tak, kurwa mać!
Jakby co, to zapraszam do mojej alternatywnej siłowni na chacie. jest co czytać, jakby ktoś się martwił o mózg.
sobota, 10 stycznia 2015
Dlaczego?
Ja na przykład ogólnie bardzo lubię swoje dzieci. Oględnie mówiąc, bo wiadomo, że człowiek nie chce od razu takich wielkich słów używać i się wyzewnętrzniać.
Lubię z nimi spędzać czas, dajmy na to chodzić.
No ale czasami to można oszaleć. Jezu!
Człowiek wpada w taki jakiś stupor z nimi, jakby ciągle na ich pasku chodził. Już się nie wie, czy one się po domu kłębią, czy człowiekowi w czaszce siedzą i tam chaos robią. Człowiek się czuje taki zgnieciony, zaszczuty. Jak lis.
Chciałoby się o czymś pomyśleć, ale nie można, bo ciągle jest coś. Jak nie to, to tamto. A nawet jak cisza jest przez chwilę, to samemu z siebie się idzie podjąć interwencję, żeby na komputerze ciągle nie grały, tylko zajęły się czymś rozsądnym - pobawiły się, porysowały.
- Ale co mam robić, jak mi się nudzi, tato?
A cholera cię wie!
Człowiek wkurzony siedzi, napięty, a te swobodne po domu latają, śmieją się. Z kąta w kąt, całkiem bez sensu. I nawet sobie myślę czasem, że może tak jak one powinienem swobodnie postępować, wyluzować się i zająć się swoją robotą, ale nie! nie da się! Żeby się skupić i jakąś myśl skonstruować, to się człowiek musi zapaść w sobie, oddać jakiejś fali, poddać nastrojowi - a to wymaga czasu. To jest trochę jak zasypianie: nie wydarza się w ułamku sekundy, na zawołanie. W to trzeba wejść. Jak w trans. Na to trzeba mieć czas. I jeśli się człowiek odważy, bo tam przez chwilę cisza, bo akurat mają papier i wszystkie właściwe kredki, to zaraz która przylezie i…
- Pomarańczowy mi się skończył…
Powie.
I klepnie jeszcze taka jedna człowieka w plecy, jeśli se człowiek akurat słuchawki w uszy wetknął, żeby się jakoś osłonić.
No i nie powiesz przecież takiej, że skąd masz wiedzieć, gdzie jest pomarańczowa, przecież jej w dupie nie nosisz. Burknij coś takiej, to się jeszcze popłacze i matce naskarży.
A człowiek by chciał pomyśleć czasami. Nawet nie o czymś konkretnym, ale po prostu tak pobyć sam i dla siebie. Tak by sobie czasami pobujał. Bo to dla niego ważne jest, twórcze. Człowiek myśli wtedy o sobie, że jest coś wart, że coś się z nim dzieje, że coś przemierza, odkrywa. Wchodzi wtedy głębiej w coś, w jakąś tkankę świata, w której zagrzebany jest jak larwa i próbuje nama…
- Tato, Hela nie chce się ze mną bawić…
O, proszę bardzo.
- A głodna jesteś? - pyta człowiek, bo przecież nie będzie zmuszał dziecka, żeby się bawiło z drugim dzieckiem, bo i tak wiadomo, że ten brak zabawy to też forma zabawy tylko w negatywie.
- I zapytaj siostry, czy jest głodna.
- Hela! Głodna jesteś? - i leci przez cały dom, jakby to była misja ratowania planety.
Stoisz więc nad kuchnią i gotujesz ryż albo kaszę i wdzięczny jesteś, że robienie jedzenia to jednak jakaś kreatywna czynność jest, która będzie podlegać ocenie, którą można poddać krytyce.
- Czego wygrzebujesz?
- Bo ja nie lubię cukinii.
A jak potem człowiek widzi, że ktoś coś rzeczywiście stworzył, że coś osiągnął, dajmy na to taką operę napisał, albo zinscenizował, albo zaśpiewał, to człowiek mu tak zajebiście zazdrości i sobie myśli: kurwa! ten to nie miał dzieci!
To wszystko wspominam tylko tak przy okazji, bo jest noc i mogę wyrwać kilka minut dla siebie. Za długo też tak nie mogę siedzieć, bo się jutro wcześnie pobudzą i będą truć od rana, że nie ma kabla do telewizora i bez dźwięku jest, albo że skarpetek jedna z drugą nie ma, więc muszę iść spać, żeby jutro do życia być. Znaczy do wegetacji.
A mówię to, bo się mnie pytają, dlaczego ja nagle chcę pakować, na siłownię chodzić.
No więc dlatego.
Lubię z nimi spędzać czas, dajmy na to chodzić.
No ale czasami to można oszaleć. Jezu!
Chciałoby się o czymś pomyśleć, ale nie można, bo ciągle jest coś. Jak nie to, to tamto. A nawet jak cisza jest przez chwilę, to samemu z siebie się idzie podjąć interwencję, żeby na komputerze ciągle nie grały, tylko zajęły się czymś rozsądnym - pobawiły się, porysowały.
- Ale co mam robić, jak mi się nudzi, tato?
A cholera cię wie!
Człowiek wkurzony siedzi, napięty, a te swobodne po domu latają, śmieją się. Z kąta w kąt, całkiem bez sensu. I nawet sobie myślę czasem, że może tak jak one powinienem swobodnie postępować, wyluzować się i zająć się swoją robotą, ale nie! nie da się! Żeby się skupić i jakąś myśl skonstruować, to się człowiek musi zapaść w sobie, oddać jakiejś fali, poddać nastrojowi - a to wymaga czasu. To jest trochę jak zasypianie: nie wydarza się w ułamku sekundy, na zawołanie. W to trzeba wejść. Jak w trans. Na to trzeba mieć czas. I jeśli się człowiek odważy, bo tam przez chwilę cisza, bo akurat mają papier i wszystkie właściwe kredki, to zaraz która przylezie i…
- Pomarańczowy mi się skończył…
Powie.
I klepnie jeszcze taka jedna człowieka w plecy, jeśli se człowiek akurat słuchawki w uszy wetknął, żeby się jakoś osłonić.
No i nie powiesz przecież takiej, że skąd masz wiedzieć, gdzie jest pomarańczowa, przecież jej w dupie nie nosisz. Burknij coś takiej, to się jeszcze popłacze i matce naskarży.
A człowiek by chciał pomyśleć czasami. Nawet nie o czymś konkretnym, ale po prostu tak pobyć sam i dla siebie. Tak by sobie czasami pobujał. Bo to dla niego ważne jest, twórcze. Człowiek myśli wtedy o sobie, że jest coś wart, że coś się z nim dzieje, że coś przemierza, odkrywa. Wchodzi wtedy głębiej w coś, w jakąś tkankę świata, w której zagrzebany jest jak larwa i próbuje nama…
- Tato, Hela nie chce się ze mną bawić…
O, proszę bardzo.
- A głodna jesteś? - pyta człowiek, bo przecież nie będzie zmuszał dziecka, żeby się bawiło z drugim dzieckiem, bo i tak wiadomo, że ten brak zabawy to też forma zabawy tylko w negatywie.
- I zapytaj siostry, czy jest głodna.
- Hela! Głodna jesteś? - i leci przez cały dom, jakby to była misja ratowania planety.
Stoisz więc nad kuchnią i gotujesz ryż albo kaszę i wdzięczny jesteś, że robienie jedzenia to jednak jakaś kreatywna czynność jest, która będzie podlegać ocenie, którą można poddać krytyce.
- Czego wygrzebujesz?
- Bo ja nie lubię cukinii.
A jak potem człowiek widzi, że ktoś coś rzeczywiście stworzył, że coś osiągnął, dajmy na to taką operę napisał, albo zinscenizował, albo zaśpiewał, to człowiek mu tak zajebiście zazdrości i sobie myśli: kurwa! ten to nie miał dzieci!
To wszystko wspominam tylko tak przy okazji, bo jest noc i mogę wyrwać kilka minut dla siebie. Za długo też tak nie mogę siedzieć, bo się jutro wcześnie pobudzą i będą truć od rana, że nie ma kabla do telewizora i bez dźwięku jest, albo że skarpetek jedna z drugą nie ma, więc muszę iść spać, żeby jutro do życia być. Znaczy do wegetacji.
A mówię to, bo się mnie pytają, dlaczego ja nagle chcę pakować, na siłownię chodzić.
No więc dlatego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)