sobota, 4 kwietnia 2015

Między boilerem a kaloryferem

OK, 1 kwietnia minął. Ja siedziałem w Krakowie na zdjęciach i nie mogłem się przeglądnąć. Znaczy ocenić. Publikuję więc tyle, ile mogę.

Obiecałem, że się sobie przyjrzę. No i tak….

Oto ja pomiędzy boilerem a kaloryferem:


Bradleyem Cooperem jeszcze nie jestem, ale nie przerywam procesu. Do 1 czerwca jeszcze dwa miesiące. Byłbym w lepszym miejscu, gdyby nie to, że miałem w tym czasie prawie 40 dni zdjęciowych, wyjazdowych, podczas których po prostu nie mogłem ćwiczyć.

No a to ja na drążku:


Sukces! Sukces, kurwa mać! Tak jak mówiłem, tak zrobiłem! Umiem się podciągnąć!!!!

Po trzech miesiącach diety i ćwiczeń projekt Bradley Cooper wygląda tak:

1. Czuję się zajebiście.
2. Mam dużo bardziej zwięzłe ciało
3. Zaczynam czuć siłę.
4. Mogę się podciągnąć!!!! 2 pełne razy podchwytem!
5. Kaloryfera nie mam jeszcze, ale nie mam też już takiego brzucha jaki miałem.
6. Schudłem 4 kilo. No może 5. Zależy jak liczyć.
7. Wyciskam na ławce sztangę, która waży 70 kg.

Nie piję! Ciągle nie piję, choć zdarzyło mi się wciągnąć browara.

Nie umiem już utrzymać takiego reżimu dietetycznego jak na początku. Ale czuję, że stworzyłem bazę pod budowę ciała. Dopiero teraz to czuję.

Te trzy miesiące były mi potrzebne, żeby wyjść z zapaści. Żeby odzyskać formę, przełamać własną słabość, otrząsnąć się z barbapapy. Wszystko mam twardsze, jędrniejsze, sprawniejsze. Nawet mięśnie głębokie.

No i cool, co nie?

niedziela, 29 marca 2015

Pokora

Poszedłem do Pokory. Oli Pokory. Na trening.

Ola jest młodą, piękną kobietą. Trenerką osobistą. Ma chłopaka. Równie pięknego Artura. Też trenera. Przyjęli mnie we dwójkę w klubie fitness Calypso na Bielanach, albo jeszcze dalej, na Młocinach.

Towarzyszyła mi Agata, z którą mamy tajny plan. Konspirujemy, żeby pomiędzy Powiślem a Śródmieściem zrobić fitnessowy pomost.

Agata jest zgrabna jak szprycha rowerowa. Ma też dwadzieścia pięć lat, co czyni z niej maszynę w najsilniejszej konfiguracji. No i jest z Mazur, więc wiadomo…

Ola miała na mnie plan. Chciała mi zaprezentować możliwości moich mięśni głębokich. To takie mięśnie znajdujące się głęboko. W ciele. Czyli to nie te, które widać i można wymacać, ale te których nie widać, bo owijają się wokół szkieletu, czy jakoś tak. Od tych mięśni ponoć zależy, czy człowiek trzyma się prosto i czy go nie boli w kręgosłupie. Bez nich ani rusz.

No to ćwiczymy:



Najpierw wszelkiego rodzaju przysiady i wykroki. 




Potem wszelkiego rodzaju wykrok i wypady. Ze sztangą i bez, z podnoszeniem nogi bez podnoszenia. 




A potem dopadliśmy do piłki. Gnietliśmy ją, ujeżdżaliśmy, wspinaliśmy się na nią i próbowaliśmy utrzymać nogami. Przy okazji zarysowały się ewidentne przymioty Agaty. 

Na koniec rolowaliśmy mięśnie. 



Chodziło o to, żeby rozwałkować przywięź - błonę, którą obleczone są mięśnie - nie tylko te głębokie, ale też te powierzchowne. Dość to dziwne uczucie - intensywny masaż. Tak intensywny, że boli na wałku. Ale w sumie jest przyjemne.

Tak, była muzyka.

Tak, było wesoło.

Tak, Ola i Artur są bardzo mili i polecam się z nimi umówić.

Tak, miałem zakwasy. Zakwasy jak chuj! W tyłku najgorsze. Utrzymywały się przez tydzień! Z Arturem ustaliliśmy, że będziemy je nazywać "mięśniakami", gdyż nie chodzi tu o kwas mlekowy w mięśniach, tylko ból mięśni po treningu. Następnego dnia zorientowałem się, że mam takie głębokie mięśniaki, takie jakby wszędzie, jakby w tych mięśniach głębokich, jakbym poruszył najgłębszymi powłokami ciała. Zdziwiło mnie to. Pozwoliło odczuć ciało na jakimś nowym poziomie, którego wcześniej nie znałem.

Ale jeszcze ciekawsze jest to, że czułem się dobrze. Z nimi się czułem dobrze. Doła nie miałem, narzekać mi się nie chciało. Może dlatego, że słońce było, że jasno się robi, że wiosna idzie. A może dlatego, że godzę się powoli ze swoim niedołęstwem i cieszę się, że oni wszyscy tacy młodzi? Ja byłem taki dwadzieścia lat temu. I chuj… niech się cieszą.

---------------

Trenowali mnie Aleksandra Pokora i Artur Jagodziński

sobota, 21 marca 2015

Jestem słaby

Po prawie trzech miesiącach pracy mam wrażenie, że jestem słabszy niż na początku.

No może nie słabszy, ale słaby. Ciągle jestem słaby, nie mam żadnego przypływu mocy, nic nie działa, chuj.

Nie wiem, co mnie tak rozpierdala… może to jeżdżenie do Krakowa? Przecież jem, śpię, nie piję, nie palę… no kurwa!

Patrzę na siebie w lustrze… No schudłem, fakt. Ale nie mam muskulatury! Bradlej kurwa mać Kuper… Cherlak, to mi wyszło. Nie ma mnie! Znikam, jak w czasie projektu Hunger. Żebra mi wylazły… ale mięśnie na brzuchu ni chuja. Tak jak sądziłem, moja opona na brzuchu to jest coś więcej niż tkanka tłuszczowa. To jest skondensowana pamięć o mnie.

Czy mam odrzucić pamięć o sobie? Tak brzmi pytanie. Czy potrafię?

Nie mam przyjebania, nie mam szybkości, nie mam startu. Jakiś ospały jestem, drewniany. Nie mam wydolności. Muszę się sprawdzić na 10 kilo. Kilometrów, no… W ile przebiegnę? Pewnie gorzej niż w zeszłe lato kiedy biegałem w 53 minuty. Nie… no gdzie tam.. nie ma szans.

I must be doing something wrong. Muszę do Bartka Pucuły z tym pójść. Może on mi poradzi…? A może do Boga z tym iść… Do Boga…. Boże!

Boże! Słyszysz mnie?
Chujowy jestem! Stary!
Cóżeś mi uczynił!?
Odsuń ode mnie ten kielich goryczy!
Nie chcę być stary, sflaczały, brzydki i pomarszczony!
Nie chcę, żeby pindol zwisał mi jak flak.
O mamo…
Do kogo ja wołam!? Przecież on to wymyślił. On skazał mnie na to… Pucuła nic mi nie poradzi. To Bóg skazał mnie na więzienie ciała. Na tę zawężającą się klatkę. Jakby mnie wsadził do celi i zgniatał ściany… jakby mnie trzymał w dłoni, którą zaciska w pięść….

Powinienem był szmal robić. Teraz to kumam z perspektywy lat. Trzeba było szmal robić! Tak jak inni moi koledzy teraz siedzieć na milionach. Kupiłbym sobie coś. Coś dużego. Jacht kurwa, albo samochód. Albo dom w Barcelonie. Widzieliście jaki dom Messi sobie buduje!? Nad jeziorem jakimś wielką wyjebaną w kosmos chatę! A ja co? Nic, kurwa… nic nie mam. Nic…. Bo wierzyłem w jakieś ideały, czy coś… Albo byłem głupi i nieuporządkowany. Teraz dopiero dojrzewam do tego, co inni wiedzą jako nastolatkowie. Szmal robić! Siano się liczy! Teraz na kupę siana mógłbym upaść i odpocząć! A ja zapierdalać muszę! I to gdzie!? Ha ha! Na słce!!!



No taki jestem głupi…. I słaby.

Betlej… człowieku!

środa, 18 marca 2015

Bez czerwonego ryja - coś dla dziewczyn z korpo

Jest coś dla dziewczyn z korpo, które chcą poćwiczyć, ale nie chcą od razu mieć plam pod pachami,  spoconych twarzy i pachnieć szatnią. Jeśli jesteś laską po trzydziestce i po prostu nie znosisz sapania w dresie, to jest historia dla ciebie, kochanie…

A, musisz mieć jeszcze parę stówek, bo to nie jest tanie. No, ale coś za coś. A skoro pracujesz w korpo to pewnie i parę stówek masz. No i musisz dojechać na Wolę… ale auto też pewnie masz. W ogóle jesteś zajebista! Chciałbym Cię poznać…

Przywita Cię Andriej, chłopak z Białorusi, który mówi z tym specyficznym i dość słodkim akcentem. To znaczy, jeśli znajdziesz to miejsce, bo jest trochę zakryte od ulicy, trzeba w głąb budynku wejść. Andriej będzie trochę mylił słowa, ale dogadacie się. Da Ci ręcznik i strój, który będzie się składał z czarnych majtek i czarnego t-shirtu. Pójdziesz za nim na dół po schodach, do szatni. Tam się rozbierzesz do naga - wyobrażam to sobie - i założysz na siebie te majtki i ten t-shirt. Spojrzysz na siebie w lustrze - dość krytycznie. Tu fałda, tam fałda - no cóż, siedzenie za biurkiem i korporacyjne lancze robią swoje - ale generalnie nie jest źle. Wyglądasz seksi. Mi się podobasz! Chociaż rozumiem, że chcesz wyglądać lepiej. Kumam to, ja mam tak samo.

A, w szatni nie ma nikogo, oprócz Ciebie, bo generalnie tam nie ma nikogo - wszyscy są na odrębne godziny umawiani, a jednocześnie mogą ćwiczyć tylko dwie osoby. Każda ma własnego instruktora.

Kiedy ja wszedłem do głównej sali była tam tylko jedna piękna laska. Taka jak Ty. Miała może ze trzydzieści lat. Była jedwabistą blondynką o pięknych ustach, ciepłych oczach. Wyglądało, że przed chwilą piła latte z modnej kawiarni na wynos. Przyjechała pewnie kia sorento…

Teraz Andriej popsika Cię wodą. Będzie to dość dziwne, ale nie nieprzyjemne. I każe Ci założyć czarny obciskający kostium, który dopnie na Tobie ciasno. Powie Ci, że te same ćwiczenia wykonują niemieccy sportowcy w tym piłkarze Bayern Monachium. Wszystko się będzie działo przed lustrem. Obok inna dziewczyna będzie już lekko stękać pod wpływem elektrycznych skurczów….

Nic się nie bój. Wiem, że odczuwasz niepokój, bo nie wiesz, co się stanie. Ale nie będzie tak źle. Andriej przemawia do Ciebie po polsko-białorusku, kiedy podłącza do Ciebie kable elektryczne. Przed Tobą stoi maszyna przypominająca przenośny cd-player z lat dziewięćdziesiątych. Znowu zostaniesz zroszona wodą.

Potem Andriej włączy prąd i zaczniesz odczuwać skurcze. To będzie niezwykłe uczucie. Potężne obciskanie brzucha, pośladków, ramion, pleców, ud. I zdziwienie, że to nie jakieś pasy Cię obciskają, a Twoje własne mięśnie, że w nich taka siła!

Pozostawiam to Twojemu doświadczeniu.



W sali nie będzie prawie nikogo. Nikt nie będzie patrzył na to jak się wyginasz, nikt nie będzie zaglądał Ci w pupę, gdy będziesz robić skłon, nie będzie oceniał Twoich fałd i zastanawiał się, jak robisz loda. Nie będzie żadnych facetów, tylko Andriej, lustro, Ty i ta druga dziewczyna, podobna do Ciebie, z innego korpo. Nie będziesz robić żadnych skłonów, nie zasapiesz się, nie spocisz, nie zaczerwienisz. Będziesz piękna i będziesz stać sobie przed lustrem, podczas gdy Twoje mięśnie będą szaleć pod skórą i będą spalać kalorie.

Andriej powie Ci na koniec, że spaliłaś ich sześćset!

Pójdziesz do szatni, popatrzysz znowu w lustro, uśmiechniesz się i pomyślisz, że jest nadzieja. Że jeszcze kilka takich seansów i będziesz gotowa, żeby poznać Betleja. Żeby napisać do niego na facebooku. Pojechać po niego na Powiśle swoim kia sorento.

A na razie ćwicz, kotku. Pa!

-----------------

Body Lab, Jana Kazimierza 30, Wola, Warszawa. www.bodylab-fitness.pl

wtorek, 17 marca 2015

Upadłem

Upadłem… poddałem się… wymiękłem… w ostatnią środę, 11tego, poszedłem najpierw na trening siłowy, a później wieczorem na koszykówkę. W czwartek byłem już chory.

Rozłożyłem się tak, jakby moje ciało powiedziało dosyć. Nie mam siły, nie chcę już. Osłabłem, zwiędłem jak zerwany z łąki kwiat. Opadły ze mnie płatki.

Już wcześniej zapowiadało się, że mogę mieć kryzys. Dzień wcześniej wypiłem w Syrence piwo. Pierwsze piwo, pierwszy alkohol od 16 grudnia. Niby nic, a jednak złamałem postanowienie.

I to nie koniec. W weekend kupiłem sobie amerykańskie M&Ms - takie, których w Polsce normalnie nie ma, miętowe. Kuleczki są zielone. Pyszne. Zjadłem je sam, w tajemnicy.

W czasie tego tygodnia choroby mój upadek się pogłębił. Zacząłem jeść pieczywo. Nie mogłem już wytrzymać! Zjadłem ciabatę z masłem i twarogiem… Zjadłem kanapkę z pomidorem.

Do owsianki zacząłem dodawać miodu…

Matko! Słaby jestem… upadłem…. przyznaję się…

Miałem gorączkę, gluty, słabość. Leżałem w łóżku, spałem i oglądałem filmy na youtube. Odkryłem, że istnieje alternatywna wizja astrofizycznej natury wszechświata oparta na prawach Maxwella. Według tej wizji dominującą siłą kształtującą kosmos nie jest grawitacja, a elektro-magnetyzm. Teorie te wysuwają poważni naukowcy, laureaci nagród Nobla. Według ich tłumaczeń, na przestrzeń kosmiczną trzeba spojrzeć nie jako na pustkę z miejscowo zagęszczoną materią, ale na plazmę, czyli zjonizowany gaz, który jest przewodnikiem prądu. Prąd tworzy silne pola magnetyczne, a te znowu powodują powstawanie tak tajemniczych dla standardowej astrofizyki zjawisk jak kwazary, pulsary, czy czarne dziury w sposób zupełnie prosty. Co więcej, w tym modelu nie są potrzebne tak dziwaczne postulaty jak ciemna materia i ciemna energia, a nawet wielki wybuch!

Kwazar


Ale nie o tym chciałem…

Chciałem o tym, że dziś wstałem, poszedłem biegać.


Wracam. Powstaję. Zawalczę jeszcze. Może do 1 kwietnia uda mi się zrobić jedno podciągnięcie…



piątek, 6 marca 2015

Pompkę masz chujową

Bartek Pucuła zaprasza mnie na trening bokserski.

Lubię boks, wiem, że to niełatwa sprawa, ale idę. Pamiętam kiedyś… dawno… byłem na warszawskiej Gwardii. Kiedy to mogło być? Lata dziewięćdziesiąte… Zwyczajny dzień treningowy, jeszcze przed upadkiem amatorskiego sportu w Polsce. Pamiętam to wrażenie. Zapach potu i krwi, poplamione brunatnymi plamami deski ringów, które w istocie są matami, worki wiszące jak kokony wielkich czarnych motyli… i ten klimat, jak w Szaolin. Od chłopców sześcioletnich przez nastolatków, do seniorów wzajemnie oddawany szacunek starszym… od najmłodszych po najważniejszych trenerów.  W pewnej chwili patrzę, środkiem korytarza idzie starszy siwy pan, drobny, niemal papierowy, jednak wszyscy rozstępują się przed nim, a on, jak mistrz Joda swobodnie rozdziela zadania…

Pamiętam też wrażenie jakie zrobił na mnie bokser zawodowy. Potężny chłop z obandażowanymi pięściami, z głową wciśniętą w barki. Wszedł na salę, spojrzał na mnie i rzekł: a co tu, kuwa, cyrk? - i wyszedł. Pamiętam, że zimno rozeszło mi się po kościach, jakbym zobaczył swobodnie biegnącego pitbulla, bestię, która może mnie zabić jednym kłapnięciem zębów… Nie miałbym nic, żeby mu przeciwstawić.

Foto: Bartek Pucuła

I teraz jestem tu, z Bartkiem, w modnym warszawskim klubie fitness, gdzie to ja mam trenować tę legendarną dyscyplinę. Bartek uświadamia mi, że rękawice, których pozwala mi użyć zupełnie mi się nie należą. Popbox - wersja dla gwiazd mediów i inteligentów z dobrych rodzin.

Czuję nagle, jakie mam chudziutkie ręce, słabe nogi i brzuch. Jedyne co mnie trzyma w kupie to butapren. Skaczemy na skakance. To akurat nawet jeszcze umiem, ale nie wiem skąd, może dlatego, że jestem dziewczyną? Ten cały mój boks to kpina. Kpina ze wszystkich mistrzów przede mną.

Bartek mówi, że Szymon Majewski ćwiczy boks na Legii. Że się bardzo wkręcił. O właśnie, myślę sobie. Boks ala Szymon Majewski.

Chociaż może nie? Może nie mam co tak histerycznie do tego podchodzić? Może dobrze, że boks się egalitaryzuje, że nie chodzi w nim już o honor, godność, męski etos, ciężką pracę i wyrzeczenia, że staje się rozrywką taką jak ping pong? Że dwa patałachy mogą sobie poboksować… Betlej i Szymon Majewski. Zamiast pójść na bilard idą sobie na boks… No może? Nie wiem.

Kliczko patrzy na mnie z plakatu i mruga okiem. Da! zdaje się mówć. Poczuj, że masz w sobie pałer, że masz jaja…

Posiadanie jaj… co za koncept, swoją drogą. Coś tak delikatnego, jak jajo, tak kruchego, ma symbolizować odwagę, twardość i wytrzymałość na ból…

Ćwiczymy podstawowe kroki, ustawienie nóg, podróżowanie w przód i tył. Próbuję podążać za wskazówkami Bartka. Trudne to, taneczne. Proste, a trudne. Zwyczajne, a jednak niezwykłe. Uczę się. Robię to pierwszy raz.

Bartek Pucuła


Przeczytałem ostatnio gdzieś to fundamentalne pytanie: kiedy ostatnio robiłeś coś po raz pierwszy?

Bartek sprzedaje mi kuksańca w brzuch. Że mam napinać. Niby napinam, ale tylko przez chwilę, potem puszczam i łażę z nim jak z workiem grochu. Głowę mam chować pomiędzy barki, rękoma chronić szczękę. Ale dłonie lecą mi w dół, jakby chciały wracać do domu, do gaci. Bartek upomina, podaje bokserskie mądrości. Staram się słuchać, ale wszystko mi się chrzani. Noga nie tu, biodrem nie tak, rękawice zjeżdżają… Kurwa! How complicated this can be!?

Dyszę ciężko. Teraz mam podążać za Bartkiem w tył i w przód po linii, krokiem bokserskim i od czasu do czasu zadawać ciosy. Boję się, że nadgarstki mi popękają, gdy moje rękawice lądują na tarczach. Zapałki. Walę prawym z całej siły, a Bartek mów, żebym nie bał się uderzyć i bił mocno, że prawy to punch! Tia… Z łodyg bambusa mnie zrobiono. Z traw upleciono. Powinienem szumieć na wietrze. Wietrznie…

Nagle Bartek wali mnie w łeb.

- Nie opuszczaj ręki! - krzyczy.



Patrzę na niego zdziwiony. Nie było mowy o tym, że ktoś będzie mnie lał!

- Ja mam szybkie nogi - mówi Bartek. - Jestem chudy jak ty, ale mam szybkie nogi. To taki dar od tego tam… z góry…

Boksujemy tak trzy rundy po cztery minuty. Ciężko oddycham, pot leje się ze mnie. Sztywnieję jak Pudzianowski w swojej pierwszej walce MMA.

- Teraz zrobimy obwód - mówi Bartek. Oznacza to, że będę robił serie ćwiczeń po 20 sekund: 1. pompki, 2. brzuszki, 3. bieg bokserski, 4. pad powstań i podskok… (to ma jakąś nazwę, ale nie pamiętam). I tak trzy razy.

Robię, ale czuję jak słabnę. W drugiej serii wymiękam, ale Bartek krzyczy, że dam radę i że mam pokazać charakter. Cisnę więc dalej. Czuję się jak dyrektor, który wyszedł zza biurka i za ciężkie pieniądze postanowił zrobić z siebie idiotę. Gdybym przyszedł tu na początku stycznia, to bym się po prostu zesrał.


Charakter… no właśnie, czy ja mam charakter?

Kończymy, idziemy się rozciągać, a ja zastanawiam się nad pytaniami, które mi ta lekcja postawiła…

Czy ja mam charakter?
Na co poświęciłem ostatnie czterdzieści lat swojego życia?
Czy potrafię się przełamać i rzeczywiście zmienić swoje ciało?
Czy to wszystko, tan cały projekt, to tylko żart?
Czy chcę być słaby? Czy godzę się na to, żeby być słabym?
Czy potrafię być silny? Czy umiałbym być silny? Czy potrafiłbym mieć przewagę?
Czemu mi się tak nogi pierdolą i nie umiem prostego kroku wykonać?
Czemu ja, kurwa, nic nie umiem!?

I wpadam w zachwyt and mechanizmem własnego ciała.

- Moim zdaniem, powinieneś zacząć od początku - mówi Bartek. - Nauczyć się podstawowych ruchów na ciężarach, wyczuć mięśnie i powoli dokonywać progresji. Zbudować podstawy. Wzmocnić korpus. Bez tego namachasz się ciężarami, ale postępów nie zbudujesz…

No właśnie, kurwa mać… muszę zacząć od początku, myślę sobie. Muszę zacząć od początku. Ze wszystkim. Ze wszystkim, z czym się da. Teraz nie tylko to wiem, przewiduję, ale czuję to całym ciałem.

Ta lekcja to jest być może najważniejsza lekcja na tym etapie mojego życia. Oszukiwanie już nie wystarczy. Muszę wreszcie zbudować podstawy.

Za tę lekcję dziękuję, Bartku Pucuła.

- A, i jeszcze jedno… - mówi Bartek zbierając sprzęt. - Pompkę masz chujową…

Chodzi mu o to podstawowe ćwiczenie. O pompkę.

- Ale to nie musi tak być na zawsze!

….

Bartek Pucuła jest trenerem osobistym, działającym w klubie McFit przy Nowym Świecie. 

czwartek, 5 marca 2015

Miażdżąca energia kobiet

W młodych jędrnych kobietach jest zaklęta idiotyczna, walcowata energia gotowa zmiażdżyć wszystko.

One są wieczne. Odnawialne. Jak trawa. Za chwilę będą inne, choć takie same, te same. Możesz deptać, biegać po nich ostrymi korkami, wypalać ogniem, a po deszczu wstaną nowe, piękne, świeże. Pokryte rosą. 

Patrzę na nie i płaczę jak dziadek Zorba - choćbym nie wiem jak się natężał i tak mnie rozdepczą. Zgniotą. Przemaszerują po moim grobie ze śmiechem. Już słyszę ich kroki. Ich beztroska wypełnia powietrze. Za chwilę będzie po mnie. Choćbym nie wiem, jaką miał siłę i tak ich wszystkich nie zmogę, nawet drobnej części ich… są poza moim zasięgiem. 

Te wszystkie wojny, te ogniste walce, które po nich przeszły. Te kruszarki, które mieliły ich ciała na ochłapy. Te bomby rozrywające je bezlitośnie, tysiącami, milionami… i co? i nic. Są. Zdają się bezbronne, a są niezwyciężone. 

I śmieją się serdecznie. Jak gdyby nigdy nic. I ciągle, ustawicznie i obsesyjnie chcą pomagać… 

Te dwie mają na imię Kamila i Emilka. Stoją rozjarzone jak lampy kwarcowe. Wesołe. Młode. Piękne. Gotowe. Wysportowane. 

Spotykam je na Solcu 38, tam gdzie jest szkoła tańca. Wynajmują tu sale na swoje zajęcia. Tu uczą, ćwiczą i zajmują się. 


Są dla mnie bezlitosne. Pachną mi tak cudnie a zarazem podstawiają nieosiągalność pod sam nos. Wącham i łkam. 

Zabieramy się do ćwiczeń. Sala jest tylko dla mnie, one są tylko dla mnie. Kamila jest instruktorką, Emilka jest motywatorką. Wszystko działa jak w naoliwionym mechanizmie. Czuję się jak ciasto pszenne, które zostaje wciągnięte w maszynę do robienia makaronu. Kamila kręci korbką, Emilka jest gniotącą zębatką. 

Wariatki! każą mi szybciej i szybciej! 

Robimy pajacyki i przysiady. Mam robić pompkę po czym wstać i robić podskok. Widzę się w lustrze. Widzę się. 


Kamila każe mi napinać pośladki. - Napnij - krzyczy - straszna galareta! - i każe mi dotknąć swojego pośladka. Wzorcowego. Macam ją więc po pupie. Oficjalnie. 

Okazuje się, że mam słabe mięśnie sylwetkowe, tak zwane głębokie. Powinienem je wzmacniać ćwiczeniami na piłce. Kamila odgraża się nawet, że pożyczy mi taką piłkę. 

- Mam czterdzieści pięć lat - mówię rozpaczliwie. 

Emilka robi mi czelendż. Każe mi rolować się na piłce i podpierać rękoma. 

- To na ten twój sześciopak - mówi i uśmiecha się. 

Nie daję rady. 

- Nie dam rady! - krzyczę i zaczynam płakać… Siadam w rogu i płaczę. Mam słabe mięśnie sylwetkowe, dupę jak galareta, jestem stary. 

- Nie jest tak źle - Kamila głaszcze mnie po głowie. 

- Naprawdę… nie jest - Emilka ociera mi łzę - nie płacz. - Masz warunki, żeby ćwiczyć - mówi.

- A umówisz się ze mną, Emilko? - pytam. - Pójdziesz ze mną na spacer… za rękę… jakoś tak, wiesz, jak z chłopakiem? 

- Nie.

--------------------

Moja rozmowa radiowa z Kamilą Nowowiejską znajduje się tu

Emilię można znaleźć na FB klikając tu

Ich studio tu